niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 10



Te słowa. Te przeklęte słowa, którymi tak gardzę. Ten sam zwrot, który wcześniej słyszałam od lekarzy. Rozpoczęcie zawsze okrutnego zdania, które krzywdzi i łamie psychikę ludzi. Zła wiadomość. Zła… czemu zawsze musi być zła a nie dobra. Czemu ten pieprzony lekarz zrobił przerwę jak w jakimś głupim teleturnieju. Nie może powiedzieć prosto z mostu co się dzieję, przecież jemu i tak jest wszystko to obojętne. Nie zależy mu na nim tak jak mnie. Szanowny pan doktor wreszcie podniósł wzrok z nad głupiej karty pacjenta i raczył na mnie spojrzeć. Ścisnęłam mocniej dłoń przyjaciela, kiedy doktor otworzył usta.
- Pan Sykes jest w śpiączce. Nie jesteśmy pewni czy w ogóle się obudzi najbliższa doba będzie decydująca. Jeśli parametru życiowe się nie poprawią… - znowu zrobił tą pierdoloną przerwę, ale ja dobrze wiem co się stanie. Może tego nie przeżyć. To wszystko moja wina. Moja. Po moim policzku spłynęła jedna przezroczysta, samotna łza. Nie miałam już siły. Medyk wyszedł zostawiając mnie z dwoma chłopakami w pokoju, a ja ? Wszystko co się wydarzyło było z mojej winy. Nie wytrzymałam. Puściłam Olivera i wybiegłam. Minęłam resztę ekipy. Zatrzymałam się dopiero na środku parkingu.. Miałam ochotę krzyczeć, płakać, kopać, bić, walczyć i rozpaść się na milion kawałków, ale czy tak się da? No oczywiście że nie. Muszę się na czymś wyładować, uspokoić. Samochód. To jest rozwiązanie. Poszłam w jego kierunku. Wsiadłam trzaskając drzwiami i ruszyłam z piskiem opon. Jechałam szybko. Zdecydowanie za szybko. Pojazd ostro rozcinał powietrze przede mną. Nie wiedziałam do kont się udać. Nagle przypomniało mi się  miejsce, w którym Oli uczył mnie strzelać i walczyć. Droga do niego prowadziła przez las. Była bardzo kręta, ale to mi nie przeszkadzało tylko pomagała. Drifty, ostre zakręty, prędkość uwalniały mnie od złości w małym stopniu. Potrzebowałam czegoś mocniejszego, teraz to nie pomagało do końca. Nagle zahamowałam ostro a auto stanęło parę centymetrów od drzewa. Normalnie moja dokładność mnie zaskakuje. Wyciągnęłam pistolet zza spodni i drugi ze schowka w samochodzie. Załadowałam oba i odbezpieczyłam. Wysiadłam z transportu i zaczęła się moja zabawa. Pierwszy strzał w tarczę nad głową. Następny w kukłę przede mną. Potem podwójny z obu rąk w obie strony i wykop w u brzuch manekina. Zwód jak w piłce ręcznej i kolejny strzał. Nadal nic. Ból w piersi nadal taki sam. Nadal moje serce krwawi. Kolejne pociski lecące do tarczy kukieł. Wszystkie w środek celu. Każdy i to każdy trafny. Po pewnym czasie zabawy broniom naboje się skończyły. Wsadziłam broń za spodnie i zaczęłam z dalej siły bić, kopać i krzyczeć do skórzanych bądź drewnianych lalek. Poczułam, że płacze. Dałam upust swoim emocją. Było mi no potrzebne jak nigdy.  Zamknęłam oczy znałam ten teren na pamięć. Zobaczyłam wypadek rodziców, pędzące auto na Olivera i wybuch, Usłyszałam ponownie słowa lekarza. Te wszystkie wspomnienia wybuchły a wraz z nimi wydostał się ze mnie okropny krzyk. Głośny przeraźliwy krzyk konania dziewczyny. Dźwięk ni był porównywalny do niczego. Nie słyszałam nigdy czegoś takiego. Nie wiedziałam że jestem do tego zdolna. Waliłam we wszystko co popadnie. Siła i gniew musiała się także uwolnić. Nie chciała się już dłużej kryć we mnie. Czy to dobrze? Nie mam pojęcia. To mnie przerasta.  Zdawało mi się , że jestem silna, że już przeszłam jedno z większych cierpień jak widać nie było mi dane mieć teraz spokojniejszego życia. Kolejne uderzenia i następne. Co to dawało? Nic. No właśnie jednak byłam jak w transie. Jak lunatykowanie, jak sen z którego nie da się obudzić. Czemu mnie to spotyka? Tego chyba nikt nie wie. Czemu jestem w takim towarzystwie? Czemu popełniam tyle przestępstw? Los zesłał mi najgorsze, a zarazem najlepsze życie. Czemu odbiera mi osoby na, których mi tak zależymy? Te, które są dla mnie największą podporą? Czy ktoś kiedyś odpowie mi na moje pytania? Wątpię. Czy jutro przyniesie mi kolejne piekło czy niebo? Czas pokarze, ale ja nie wiem czy wytrzymam. To naprawdę mnie przerasta. Kolejne uderzenie. Kolejny cios.  Biegłam przez mostek nad małym strumykiem. Po środku zawsze była dziura. Brakowało trzech lub czterech desek. Przeskoczyłam ją i biegłam dalej waląc w co popadnie nogami i rękoma. Byłam już spocona, a poliki były mokre od łez. Ręce opuchnięte od zadanych ciosów. Nogi już obolałe i zmęczone, ale ja dalej biegałam po całym terenie. Musiałam. Czułam, że jest mi to potrzebne. Pewnie zastanawia was czemu te wszystkie rzeczy nie zostały jeszcze ukradzione. Otóż całe miejsce jest dokładnie ogrodzone wysokim płotem pod napięciem, a wjazd jest otwierany tylko na specjalnego pilota. Nikt nie miał by szans się tu dostać. Poza tym jest to najbardziej oddalony las od Londynu. Nikt tu nie przychodzi. Chwyciłam kukłę leżącą na ziemi i przerzuciłam ją przez ramię, a następnie skopałam. To był właśnie koniec moich sił fizycznych. Upadłam na ziemi dysząc. Czułam się lepiej. Wyładowana, a zarazem pełna siły psychicznej. Nadal nie jestem pewna czy mogę wrócić tam do szpitala. To jest chyba zbyt bolesne. Patrzeć na ledwo żyjącego Olivera i jak śpi. Nie wiedząc czy w ogóle się obudzi.  Nagle do moich uszy dobiegł szelest. Kroki. Usłyszałam kroki. Czyjeś kroki. Kto tu mógł. Być. Chyba za mną nikt nie jechał, a wątpię, żeby ktoś przyjechał na grzyby. Poczułam, że ta osoba mnie przytula i podnosi. Natychmiastowo odwróciłam się. To był Mike. Co on do cholery jasnej tu robi? Jak długo tu jest?
- Co ty tu robisz Mikey? – zapytałam cichym i zmęczonym głosem.
- Muszę przyznać, że świetnie prowadzisz auto Sue i nie wiem czy powinienem się do ciebie przytulać, bo możesz mnie zabić w ciągu tylko kilku minut jak nie sekund - powiedział. Na moją buzię mimowolnie wkradł się uśmiech.
- Od kiedy tu jesteś ? -  to pytanie chyba nie miało sensu.
- Od kiedy strzeliłaś w sam środek pierwszej  tarczy. Chodziłaś na jakieś kursy czy co. Bo zdaje mi się że nie powinienem ci się narażać – o pan Mike jest całkiem mądry i ma rację.
- Wiesz nie chodziłam na kursy. Tylko uczył mnie tego wszystkiego Oli – na mojej twarzy pojawił się smutek. Samo to wspomnienie sprawiało, że nie mogę powstrzymać łez.
- Widać był świetnym nauczycielem – posłał mi przyjazny uśmiech. – teraz Sue on jest w potrzebie i Ciebie potrzebuje powinniśmy do niego pojechać kochana
- Ale ja nie wytrzymam. Sam widok jego na szpitalnym łóżku doprowadza mnie do łez. Michael, ja nie mogę. Nawet nie wiem jak bym miała go przeprosić. To wszystko moja wina – znowu wtuliłam się w jego pierś.  Jedna pojedyncza łza popłynęła po mojej mokrej skórze.
- Kochana ja słyszałem, że osoby w śpiączce wszystko słyszą. To nie była twoja wina Sue. Rozumiesz? – powiedział patrząc mi prosto w oczy - On Ciebie potrzebuje. Jest silny ale potrzebuje swojej przyjaciółki. Nawet nie wiesz jaki był podekscytowany kiedy dowiedział się, że przylatujesz. Jesteś dla niego najważniejszą osobą.- mówił z wielkim uczuciem. Spojrzałam na niego. Widać, że chciał mnie przekonać żebym pojechała. Miał racje co to tego, że mój przyjaciel mnie potrzebuje.  Chwyciłam jego rękę i pociągnęłam w kierunku samochodów. Maszyny stały do siebie równolegle.
- Mike czy ty mnie śledziłeś od początku? – zapytałam lekko zdziwiona.
- Tak jechałem od szpitalnego parkingu.- czy ja byłam tak zamyślona i zrozpaczona, że go nie zauważyłam i nie usłyszałam. Co się ze mną dzieję. Tak nie powinno być. Muszę wziąć się w garść.
- Nawet nie zatrąbiłeś, żeby mnie zatrzymać? – to było dosyć dziwę, a może ja nie słyszałam.
- Trąbiłem kilka razy, ale chyba nie słyszałaś. Wiesz ledwo za tobą nadążyłem – zaśmiałam się no cóż jak widać mam jeszcze kondycję, ale muszę się podciągnąć, żeby pojechać na wyścigach. Dobra koniec tego wiecznego rozmyślania.  Wsiadłam do swojego wozu a mój kumpel do swojego.  Jechałam jako pierwsza, ale tym razem wolniej  spokojniej. Wsłuchiwałam się w warkot silnika i bacznie patrzyłam na drogę. Po wyjechaniu z lasu zwolniłam jeszcze trochę i jechaliśmy równo razem z Mikey’em.  Umiarkowane tępo. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Zatrzymywaliśmy się na każdym czerwonym świetle i przestrzegaliśmy każdego przepisu. No dobra może prawie każdego. Miałam lekkie uczucie , że wydarzy się coś złego. Kobieca intuicja czy coś. Droga ciągnęła się i ciągnęła aż w końcu zastopowaliśmy swoje samochody i ruszyliśmy ku budynkowi. Szliśmy powoli przez białe i zimne korytarze. Mijaliśmy zdrowe i chore osoby. Pielęgniarz i lekarzy. Kobiety i mężczyzn. Dzieci i dorosłych. Można by było wymieniać jeszcze więcej.  Pokoje o rozmaitych numerach. Odziały. W końcu trafiliśmy na właściwy poziom. Moim oczom ukazali się wszyscy prócz Chrisa. Pewnie jest w środku. Rozejrzała się dookoła. Wszystko było takie spokojne. Zbyt spokojne. Chwyciłam powoli klamkę i otworzyłam drzwi do właściwej Sali. To było piękne zbyt piękne by wydawało się prawdziwie.  Spokoju coś zagłuszyło. Mój wewnętrzny spokój też został zakłócony . Ciśnie nie natychmiastowo podskoczyło a do moich uszu dobiegł…

 ~*~*~*~*~*~*
Hej Misiaki!!
Rozdział wydaje mi się lekko dziwny, ale pewnie jest też słaby bo pisałam go na szybko. Miałam tak jakby lekkiego lenia i zostawiłam wszystko na ostatnią chwilę. Wiem, że nie powinnam.  Chociaż dla mnie bardziej liczy się to, że komentujecie i liczba obserwatorów co jakiś czas wzrasta. To bardzo miłe, ale przejdźmy do najważniejszego.
Czy mam się spodobał? 
~ Gumycollie :)

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 9



Jechałam dalej, a Oli koło mnie. Od dawna nie miałam takiej pustki w głowie. Co zrobić… Mógł by zjechać za mój pas, ale jak miała bym dać mu znak. Samochód nieubłaganie się zbliżał. Mój wzrok pokierował się na mojego przyjaciela. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Miałam odczucie jakby tym wzrokiem chciał się ze mną pożegnać. To nie mogło się tak skończyć. Jest dla mnie jak rodzina, jak brat.  Poczułam, że w moich oczach zebrały się już łzy. Pędzący z przeciwka pojazd był tak blisko za blisko. Chłopak odwrócił głowę w stronę drogi. Ja nie umiałam odwrócić wzroku. Bacznie obserwowałam całe wydarzenie. Oli zwolnił do chyba dziesięciu na godzinę, ale przeciwnik, jeśli można go tak nazwać tylko się jeszcze bardziej rozpędził. Zobaczyłam że przyjaciel zaczyna jak najszybciej cofać. Niestety jechał za wolno. W tylnym lusterku zobaczyłam wielki wybuch i do moich uszu dobiegł ogromny huk. Natychmiastowo zawróciłam. Moje cudeńko obróciło się o 180 ̊ . Podjechałam jak najbliżej się dało. Wyskoczyłam z transportu zabierając ze sobą gaśnicę i pobiegłam do przyjaciela tak szybko jak tylko mogłam. Użyłam sprzętu, który zabrałam ze sobą. Następnie zaczęłam wyciągać Olivera z samochodu. Płakałam. Gdy ujrzałam jego zakrwawioną głowę  i sine usta oraz ciało pełne siniaków. Wybuchłam… To mnie przerosło. Zaczęłam gładzić jego policzek i patrzyłam chwilę czy jego klatka się unosi. Nagle poczuła przypływ szczęścia gdy zauważyłam że oddycha. Ledwo ale oddycha. Wzięłam go na plecy zaniosłam do swojej maszyny. Położyłam na tylnym siedzeniu i przypięłam wszystkimi pasami. Musiało być mu nie wygodnie, ale ważne jest teraz tylko to żeby jak najszybciej dojechać do szpitala. Natychmiastowo ruszyłam z piskiem opon. Z moich oczu nadal płynęły łzy. To wszystko moja wina, gdybym go tylko nie wyciągnęłam na ten pieprzony trening. Podróż zadawała mi się trwać wieczność. W końcu znaleźliśmy się przed właściwym budynkiem. Wyskoczyłam szybko i odpięłam chłopaka i zaczęłam krzyczeć o pomoc. Po paru sekundach zjawili się lekarze z noszami. Położyli go na nich i  ruszyli biegiem do środka kliniki. Za machnęłam ręką zamykając przy tym drzwi od  auta.  Rzuciłam się za nimi, a gdy osiągnęłam już swój cel. Zaczęłam gładzić dłoń Oli’ego. Doktorzy mówili po między sobą na jakie badania musi pojechać. Wszystko działo się tak szybko. Nagle jedna z pielęgniarek mnie zatrzymała przed drzwiami na których pisało „blok operacyjny”.  Czułam się… nie mam pojęcia jak. Poczułam tylko, że moje nogi robią się strasznie miękkie, a potem nastąpiła ciemność.

* Chris *
Siedziałem sobie na kanapie w salonie oglądając jakąś głupią komedię. Nagle poczułem wibrację w mojej kieszeni. Wyciągnąłem niechętnie komórkę i popatrzyłem na jej wyświetlać. Jakiś nieznany numer. To nie może świadczyć niczego dobrego. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyciągnąłem urządzenie do ucha. Usłyszałem ciepły ale obojętny głos. Dobrze nam ten  ton. To jedna z recepcjonistek ze szpitala. Mina od razu mi zrzedła. W naszej jakże miłej rozmowie zostałem poinformowany że mój najlepszy kumpel został ranny i jest w tym miejscu. Gula w gardle mi urosła. Zacząłem się drzeć na cały głos żeby chłopaki szybko zeszli na dół i wsiadali do swoich wozów. Boże przecież Oliver wyszedł z Sue jakąś godzinę temu, co jeśli jej też coś jest. Nie czekając na resztę udałem się do tego przeklętego miejsca. Będąc już na parkingu zobaczyłem auto mojej siostry. Zaparkowałem obok niego i ekspresowo wyrwałem do recepcji.
- Dzień dobry jestem bratem Olivera Sykes’a zostałem powiadomiony, że się tu znajduje – starałem mówić uprzejmie i spokojnie.
- Tak pan Sykes aktualnie znajduje się na sali operacyjnej – opowiedziała  oschle.
- Czy razem z nim przyjechała dziewczyna ?
- Tak, znajduje się w sali numer 201
- Dziękuję – po tych słowach odwróciłem wzrok do wejścia. Jeny jak ja mogłem być tak głupi przecież nie powiedziałem chłopakom gdzie jedziemy. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Luke’a. Po pary sygnałach odebrał.
- Ej stary gdzie jesteś/ - od razu na początek musiał mnie przywitać pytaniem.
- W szpitalu. Przyjeżdżajcie szybko. – powiedziałem i się rozłączyłem. Mogę się założyć, że chciał o coś się jeszcze zapytać, ale teraz nie ma czasu na zbędne pytania. Stałem na tym korytarzu chyba z pięć minut jak palant. W końcu cała ekipa pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Podeszli do mnie z ciekawymi pytaniami.
- Stary co się dzieje? Co my tu robimy? – zapytał Mike
- Oliver miał wypadek jest na operacji, a Sue leży w Sali 201 i nie pytajcie więcej tylko ruszcie dupy- orzekłem podążyłem do wyznaczonego pokoju. Krążyłem korytarzami szukając odpowiedniego numeru. Po paru minutach go znalazłem. Wszedłem powoli do pomieszczenia. Moim oczom ukazała się śpiąca Sue. Nie wyglądała, jakby coś jej się stało. Znowu poczułem wibracje w kieszeni. Ludzie co wy ode mnie chcecie dzisiaj. Popatrzyłem na ekran jak miałem w nawyku. Kurwa policja. Posłusznie odebrałem. Mój ulubiony posterunkowy. Oh czujcie ten sarkazm, zaczął coś pieprzyć, że moja siostra w ciągu dziesięciu minut złamała prawo chyba z dwadzieścia razy. Powiedział, że ma się stawić na komisariacie i zapłacić ogromny mandat i coś podpisać, bo inaczej pójdzie do więzienia. Podszedłem bliżej i usiadłem na taborecie, który stał obok jej łóżka. Chwyciłem jej rękę, a ona zaczęła coś mamrotać pod nosom. Normalnie mogę przysiąc, że powiedziała Chris jeszcze pięć minut. Nie zaprzestałem czynności. Ona podniosła powieki i natychmiastowo usiadła.

* Sue *
Poczułam czyjś dotyk na dłoni. Ja nie chcę się jeszcze budzić. Wymamrotałam żeby ten ktoś mnie zostawił, ale on nie dawał za wygraną. Tak w ogóle to jak ja się znalazłam na łóżku. Nie pamiętam żebym się kładłam. O Boże. Wypadach.. Oliver.. Blok operacyjny… Ekspresowo podniosłam się do pozycji siedzącej i otworzyłam oczy. Byłam w jakiejś sali.  Pewnie zabrali mnie tu jak straciłam przytomność. Na samom myśl o tym wydarzeniu coś w brzuchu mi się skręca a serce boli. To wszystko moja wina. Rozejrzałam się dookoła. Był tu cały nasz gang. Kochany braciszek… ta na pewno. Trzymał mnie za rękę. Gdy zauważył, że na niego patrzę uśmiechnął się. Muszę jak najszybciej dostać się do Oli’ego. Nie mogę leżeć bezczynnie. Gdy już wstawałam jakże miły człowiek pociągną mnie na nie z powrotem  na poprzednie miejsce.
- Nie tak szybko młoda panno – powiedział z troską i rozbawieniem w głosie – Najpierw odpowiesz na kilka pytań. – nie zaczyna się. Czyżbym złamała prawo. Tak zawsze zaczynał taką rozmowę jeśli ktoś z komisariatu dzwonił. No to jestem w dupie.
- No to może na początek nic ci nie jest?
- Ze mną wszystko porządku – burknęłam patrząc się na drzwi. Tam gdzieś może być mój umierający przyjaciel, ale ten musi zadać te pieprzone kilka pytań.
- Wiesz, że dzwonił mój i zresztą twój też ulubiony posterunkowy James. Zwiedzał że złamałaś chyba z dwadzieścia paragrafów czy czegoś tam w ciągu paru minut. – no nie ludzie odpierdolcie się musiałam ratować Sykes’a. Bo przecież musiałam go głupia wyciągnąć na ten pierdolony trening.
- No i ? – zadałam to jakże niebywale ale wkurzające pytanie.
- I musisz zapłacić mandat albo
- Albo pójdę do więzienia. Ta wiem wiem, ale nie będę kurwa stała w miejscu jak baran i gapiła się jak mój najlepszy przyjaciel umiera. Jak przeze mnie ginie przez jakiegoś pierdolonego idiotę. Nie będę się gapić jak praktycznie mój drugi brat się zemną pożegnał wzrokiem. Straciłam już wystarczająco bliskich osób. Nie uważasz – zadałam pytanie retoryczne i zrobiłam chwilę przerwy – Dobra może jechałam cztery razy szybciej niż można było, może przejeżdżałam na każdym czerwonym świetle, słysząc jak osoba z tyłu bierze ledwo oddech, ale hej przecież nic mi nie będzie. Powinieneś wiedzieć, że nie spowoduje jak ten baran który w niego wjechał wypadku. Miej trochę zaufania, Sam przecież uczyłeś mnie jeździć. Nie pamiętasz jak było zanim wyjechałam. Nawet nie masz zielonego fioletowego czy nie wiem już sama jakiego pojęcia, jak mi źle z tym, że to przeze mnie Oliver miał wypadek. Mam ogromne pierdolone poczucie winy. Ta ja widziałam jak Jego samochód robi chyba z pięć czy sześć obrotów. To ja musiałam go wyciągnąć z tego pierdolonego Ferrari 458 Italia z 8-cylindrowym silnikiem, 3,4 s do 100 km/h oraz prędkością maksymalną rzędu 325 km/h. Uwierz lub nie, ale ciężko się wyciąga człowieka z rozpierdolonego samochodu szczególnie takiego modelu. To mnie powinien potrącić ten wariat nie jego. Pewnie teraz nie rozumiesz czemu leżałam w tej pieprzonej sali. Zemdlałam.. Nie wytrzymałam widząc jak go zabierają na blok operacyjny, a teraz przepraszam idę go szukać. – zakończyłam swoją przemowę i wstałam omijając oszołomionych chłopaków.  Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Od razu ruszyłam skąd przeniesiono mnie po utracie przytomności. Gdy właśnie podchodziłam do drzwi na szczęście a raczej nieszczęście wyszedł stamtąd lekarz. Rozpoznałam go. To był jeden z tych wszystkich doktorów. Gdy już miałam do niego podchodzić zauważyłam jadące łóżko, a na nim brązowe włosy jeszcze we krwi oraz zamknięte oczy mojego przyjaciela. Cios prosto w już rozpadające się serce. Nagle nie wiadomo skąd obok mnie wzięli się chłopcy. Od razu nie biorąc pod uwagę co może myśleć lekarz pobiegłam do najważniejszej teraz osoby. Olivera.  Chwyciłam jego rękę, która była ciepła. To oznacza, że żył. Poczułam jak jeden z kawałków mojego roztrzaskanego serca zlepia się z innym. Łóżko chłopaka poruszyło się i zaczęło jechać w stronę jakiegoś pokoju. Szłam za nim trzymając dalej jego dłoń. Weszliśmy do sali numer 384. Pielęgniarka poprosiła mnie bym puściła go na chwilę bo muszą go podpiąć do czegoś tam. Dopiero teraz spojrzałam na jego o dziwo już wytartą z krwi twarz. Na spokojny wyraz i rurkę w jego ustach? Już zrozumiałam do czego muszą go podpiąć.  Był.. jak to się nazywało.. zaintubowany czy coś. Nie potrwało to długo. W końcu panie opuściły pomieszczenie i zostałam z nim sam na sam. Patrząc tak na niego nie wytrzymałam. Znowu płakałam. Niespodziewanie drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stał lekarz oraz Chris.
- Może lepiej nie wstawaj – powiedział mój brat, a po nim lekarz zaczął.
- Mam dla pani złą wiadomość. Pan Sykes jest….
 ~*~*~*~*~*~*~*
Hej Miśki!
Wiem pójdę do piekła za to zakończenie, ale jest to chyba pierwszy rozdział, który mnie się nawet podoba. Jak zuważyliście postanowiłam rozkręcić odrobinkę akcje, ale tylko troszkę.  W ogóle nie wierzę, że zdążyłam go napisać. Ten tydzień mówiąc szczerze był masakryczny, ale dość o mnie.
Jak wam się podoba ten rozdział? 
 ~ Gumycollie :)

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 8



Co za wkurzający gość. Co prawda mnie nie jest trudno wkurzyć, ale on działa mi naprawdę na nerwy. Chce zemsty, ale za co. Co prawda na mnie chce się zemścić dużo osób. Mają przeróżne powody. Na przykład bo coś komuś ukradłam, wygrałam z nim w wyścigu lub w najgorszym przypadku kogoś zabiłam. No przepraszam bardzo było trzeba nie wpieprzać się z butami do takiego  burdelu jakim są wyścigi, prochy i inne. To nie moja wina, że stał mi na drodze. Muszę przyznać potrafię być zimną suką bez uczuć, ale też być bardzo miłą i przyjacielska, a zarazem szalona. Mam nadzieje, że pozytywnie.  Jeszcze musiał wspomnieć  Em. No przecież. Pewnie ogląda sobie mnie z monitoringu miejskiego. Nawet dziecinni i początkujący hakerzy umieją się do niego włamać, ale to nie zmienia faktu, że ten dupek jest bezczelny. Mam nadzieję, że nie myśli, że tymi wiadomościami mnie nastraszy. Mógł by się nieźle zdziwić. Przejechałam dokładnie wzrokiem po całym pomieszczeniu. Nikogo podejrzanego nie zauważyłam.  Uśmiechnęłam się do dziewczyny przyjaźnie i posłałam jej przepraszające spojrzenie.
- Emily przepraszam, ale wzywają mnie pilnie do domu. – nie chciałam jej okłamywać, ale też nie chcę jej wciągać do tego bagna. Uściskałam nastolatkę i szybko ruszyłam do domu.
Muszę coś wymyślić. Trzeba pozbyć się tego natręta. Tym razem nie oglądałam się co się dzieje wokół mnie. Szłam prosto do celu. Nie zajęło mi to dużo czasu. Dosłownie kilka minut i już byłam w domu. Weszłam spokojnie do salonu, a tam zobaczyłam szlochającego Calum’a, a nad nim uspokajających go chłopaków. Ciekawe co się stało.
- No i kto mi teraz będzie smażył naleśniki – krzyknął niespodziewanie. Ej czy tu chodzi o mnie? No nie przecież nie było mnie tylko kilka godzin. W błyskawicznym tempie wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę. Na wyświetlaczu zegarek pokazywał piętnastą. Przecież nie jest późno. Boże jestem już pełnoletnia, a wcześniej nie wracałam dniami lub nawet czasem tygodniami do domu. Jak można jeździć z taką prędkością samochodem i martwić się o mało znaną Ci osobę w taki sposób. Chyba musiał się czegoś naćpać czy coś tam, ale można to jakoś wykorzystać. Hym…  Po cichutku chwyciłam paczkę ciastek i chusteczki. Następnie podeszłam od tyłu do głupków. Mówiłam wam, że w gimnazjum chodziła na kółko teatralne. Nauczyłam się tam kilku przydatnych sztuczek. Na przykład płakać na zawołanie. Ta umiejętność przyda mi się teraz. Od razu zaczęłam szlochać i podeszłam do Calum’a.
- Calum czemu płaczmy? – powiedziawszy zaczęłam jeszcze bardziej szlochać – Czy ktoś zginą, czy Olivera porwały cytrynowe żelkowe misie? Jeśli tak to masz – powiedziałam podając słodycze i chusteczki. Starałam się utrzymać płacz, a nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Chłopak nie ponosząc głowy chwycił czekoladowe ciasteczko .
- Sue zaginęła, rozumiesz? – powiedział szlochając jeszcze bardziej. – Ej czekaj co? – szatyn uniósł głowę i spojrzał na mnie. Nagle wstał i zaczął skakać. – Jest wróciłaś. Nie muszę już myśleć nad tym kto zrobi naleśniki. –patrzyłam na niego nie mogą się już dłużej powstrzymać od śmiechu.  Wskoczyłam na kanapę i dołączyłam do niego. No może nie krzyczałam. Reszta ekipy przyglądała się nam z podłogi na której leżeli trzymając się z brzuchy. Brechali się z nas. Nie dziwie się im. Jakby tą sytuacje oglądał ktoś obcy mógł by pomyśleć, że jesteśmy chorzy psychicznie, ale czekaj… tak właściwie to my jesteśmy chyba chorzy psychicznie.  Czasem zachowujemy się jakbyśmy uciekli proso z psychiatryka. Dobra czas zrobić coś pożytecznego. W sumie ten gościu chyba sobie szybko nie odpuści. To przygotuję może przygotuję coś go jedzenia. Zaskoczyłam z kanapy i ominęłam jeszcze leżących na ziemi chłopaków. Podreptałam do kuchni . Będąc już w pomieszczeniu otworzyłam lodówkę, sprawdzając czy są wszystkie potrzebne mi składniki do zrobienia lasagne. Na szczęście wszystko było, więc nie zwlekając dłużej zabrałam się do roboty. Pracowałam według dobrze mi znanego przepisu. Po godzinie wszystko było gotowe. Wciągnęłam potrawę z piekarnika i postawiłam ją na środku blatu. Przygotowałam też sztućce i talerza, a następnie zawołałam chłopaków. Nie zdziwiłam się jak pierwszy kuchni pojawił się Calum. Gdy już byliśmy wszyscy w komplecie odkryłam szklane naczynie z moim arcydziełem. Największego głodomora w całym domu  oczy powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek. Nałożyłam wszystkim po pojedynczej porcji i zaczęliśmy jeść. Talerz Hood’a został opróżniony w błyskawicznym tempie. Szatyn poprosił mnie o dokładkę posyłając  ogromy uśmiech.  Z przyjemnością u ją podałam. Miło, że komuś smakuje jedzenie. Po skończonym posiłku  zaniosłam wszystko do zlewu. Talerze i sztućce włożyłam do zmywarki, a  naczynie po daniu głównym musiałam umyć sama. Gdy już miałam się zabierać za zmywanie. Przyszedł Mike.
- Daj ja zmyje, musiałaś się nieźle nad tym napracować należy ci się odpoczynek.  – oznajmił mijając mnie i podchodząc do zlewu.
- Dzięki –udało mi się tylko powiedzieć. Stałam tam jeszcze chwilę przyglądając się na nastolatka, a potem poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi jak mam w zwyczaju. Wiem to trochę dziwne, ale nie lubię jak ktoś tu wchodzi bez pozwolenia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a następie chwyciłam laptopa, który leżał na półce. Położyłam go na biurko i włączyłam. Nie mam pojęcia jak to zrobię, ale muszę trafić na jakiś trop tego gościa. Położyłam dłonie na klawiaturze i zaczęłam myśleć co włączyć i co wpisać, bo przecież nie wpisze w google  jakiegoś hasła i nie zacznę szukać. To trochę prymitywne i przewidywalne, a skoro specjalistyczny program nie dał sobie rady. To pomysły zwykłych szarych ludzi na pewno nie pomogą. Może powinnam wejść w moją listę ludzi, których znam lub znałam i odrobinkę im się naraziłam. Tak mam taką listę. Jest przydatna. Czasem trzeba wyrównać stare porachunki. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Każdą osobę po kolei przeglądałam i sprawdzałam czy coś się mieniło. Jestem taki jakby małym hakerem. Wszystkie wzmianki o ludziach z mojej listy na jakimkolwiek komisariacie i urzędzie trafiają na folder tego człowieka. Informacje aktualizują się co oznacza, że mam aktualne adresy i numer telefonów. Jak bym tylko chciała to mogła bym ich wszystkich po zabijać i nikt by się nie dowiedział na wet kto to. Chyba mogłabym być seryjnym mordercą. Heh mam nadzieję, że nikt z nowej ekipy się mi nie narazi. Bo mogłoby być nieciekawie. Gdy byłam już w połowie usłyszałam piękne dźwięki gitary akustycznej. Słyszałam każde uderzenie w struny. Znowu ten tajemniczy chłopak. Musi być blisko, ale dzisiaj nie mam czasu szukać kto to. Tym razem przyśpiewywał piosenkę  Just the way you are - Brune Mars. Przynajmniej umili mi moją pracę. Jest to troszkę rozpraszające. Starając się skupić przeglądałam następne foldery z nadzieją, że ktoś będzie miał ten sam numer co S.A i zostanie moim podejrzanym.
Po godzinie przeglądania byłam już zmęczona i mówiąc szczerze nie miałam już ochoty szukać dalej, więc zamknęłam laptopa i padłam na łóżko nie wiedząc co ze sobą zrobić.Może pójdę do Oli'ego i poproszę, żeby pojechał ze mną na trening. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Naciągnęłam moje trampki, które wcześniej ściągnęłam i podreptałam do pokoju mojego przyjaciela. Spokojnie zapukałam, a po chwili usłyszałam ciche proszę. 
- Hej czy możemy pojechać potrenować? - zapytałam  z miną zbitego pieska. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i pokiwał twierdząco głową. Wstał i ruszyliśmy do naszych samochodów. Wsiadłam do swojego pojazdu i poczekałam, aż Sykes da mi znak, że możemy już jechać.po pięciu minutach byliśmy już w drodze naszego toru treningowego. Gdy byliśmy już na obrzeżach miasta przyspieszyliśmy jak to mieliśmy w zwyczaju. Nagle z przeciwnej strony jezdni pojawiły się dwa jasne światła pędzące prosto na mojego przyjaciela.
~*~*~*~*~*~*~*
Hej Miśki!!
Wiem, że mnie dawno nie było ale wyjechałam do rodziny, a potem popsuł mi się komputer, dlatego też końcówka tego rozdziału jest napisana przez telefon. Mogą się pojawić liczne błędy. Dziękuje wam za tak wiele komentarzy pod 7 rozdziałem i mam nadzieję że pod tym też będzie sporo. 
Życzę wam szczęśliwego Nowego Roku! Trochę ze spóźnieniem.
~ Gumycollie :)