Te słowa. Te przeklęte słowa, którymi tak gardzę. Ten sam
zwrot, który wcześniej słyszałam od lekarzy. Rozpoczęcie zawsze okrutnego
zdania, które krzywdzi i łamie psychikę ludzi. Zła wiadomość. Zła… czemu zawsze
musi być zła a nie dobra. Czemu ten pieprzony lekarz zrobił przerwę jak w
jakimś głupim teleturnieju. Nie może powiedzieć prosto z mostu co się dzieję,
przecież jemu i tak jest wszystko to obojętne. Nie zależy mu na nim tak jak
mnie. Szanowny pan doktor wreszcie podniósł wzrok z nad głupiej karty pacjenta i
raczył na mnie spojrzeć. Ścisnęłam mocniej dłoń przyjaciela, kiedy doktor
otworzył usta.
- Pan Sykes jest w śpiączce. Nie jesteśmy pewni czy w ogóle
się obudzi najbliższa doba będzie decydująca. Jeśli parametru życiowe się nie
poprawią… - znowu zrobił tą pierdoloną przerwę, ale ja dobrze wiem co się
stanie. Może tego nie przeżyć. To wszystko moja wina. Moja. Po moim policzku
spłynęła jedna przezroczysta, samotna łza. Nie miałam już siły. Medyk wyszedł
zostawiając mnie z dwoma chłopakami w pokoju, a ja ? Wszystko co się wydarzyło
było z mojej winy. Nie wytrzymałam. Puściłam Olivera i wybiegłam. Minęłam
resztę ekipy. Zatrzymałam się dopiero na środku parkingu.. Miałam ochotę
krzyczeć, płakać, kopać, bić, walczyć i rozpaść się na milion kawałków, ale czy
tak się da? No oczywiście że nie. Muszę się na czymś wyładować, uspokoić.
Samochód. To jest rozwiązanie. Poszłam w jego kierunku. Wsiadłam trzaskając
drzwiami i ruszyłam z piskiem opon. Jechałam szybko. Zdecydowanie za szybko.
Pojazd ostro rozcinał powietrze przede mną. Nie wiedziałam do kont się udać.
Nagle przypomniało mi się miejsce, w
którym Oli uczył mnie strzelać i walczyć. Droga do niego prowadziła przez las.
Była bardzo kręta, ale to mi nie przeszkadzało tylko pomagała. Drifty, ostre
zakręty, prędkość uwalniały mnie od złości w małym stopniu. Potrzebowałam
czegoś mocniejszego, teraz to nie pomagało do końca. Nagle zahamowałam ostro a
auto stanęło parę centymetrów od drzewa. Normalnie moja dokładność mnie
zaskakuje. Wyciągnęłam pistolet zza spodni i drugi ze schowka w samochodzie.
Załadowałam oba i odbezpieczyłam. Wysiadłam z transportu i zaczęła się moja
zabawa. Pierwszy strzał w tarczę nad głową. Następny w kukłę przede mną. Potem
podwójny z obu rąk w obie strony i wykop w u brzuch manekina. Zwód jak w piłce
ręcznej i kolejny strzał. Nadal nic. Ból w piersi nadal taki sam. Nadal moje
serce krwawi. Kolejne pociski lecące do tarczy kukieł. Wszystkie w środek celu.
Każdy i to każdy trafny. Po pewnym czasie zabawy broniom naboje się skończyły.
Wsadziłam broń za spodnie i zaczęłam z dalej siły bić, kopać i krzyczeć do
skórzanych bądź drewnianych lalek. Poczułam, że płacze. Dałam upust swoim
emocją. Było mi no potrzebne jak nigdy. Zamknęłam oczy znałam ten teren na pamięć.
Zobaczyłam wypadek rodziców, pędzące auto na Olivera i wybuch, Usłyszałam
ponownie słowa lekarza. Te wszystkie wspomnienia wybuchły a wraz z nimi
wydostał się ze mnie okropny krzyk. Głośny przeraźliwy krzyk konania
dziewczyny. Dźwięk ni był porównywalny do niczego. Nie słyszałam nigdy czegoś
takiego. Nie wiedziałam że jestem do tego zdolna. Waliłam we wszystko co
popadnie. Siła i gniew musiała się także uwolnić. Nie chciała się już dłużej
kryć we mnie. Czy to dobrze? Nie mam pojęcia. To mnie przerasta. Zdawało mi się , że jestem silna, że już
przeszłam jedno z większych cierpień jak widać nie było mi dane mieć teraz
spokojniejszego życia. Kolejne uderzenia i następne. Co to dawało? Nic. No
właśnie jednak byłam jak w transie. Jak lunatykowanie, jak sen z którego nie da
się obudzić. Czemu mnie to spotyka? Tego chyba nikt nie wie. Czemu jestem w
takim towarzystwie? Czemu popełniam tyle przestępstw? Los zesłał mi najgorsze,
a zarazem najlepsze życie. Czemu odbiera mi osoby na, których mi tak zależymy?
Te, które są dla mnie największą podporą? Czy ktoś kiedyś odpowie mi na moje
pytania? Wątpię. Czy jutro przyniesie mi kolejne piekło czy niebo? Czas
pokarze, ale ja nie wiem czy wytrzymam. To naprawdę mnie przerasta. Kolejne
uderzenie. Kolejny cios. Biegłam przez
mostek nad małym strumykiem. Po środku zawsze była dziura. Brakowało trzech lub
czterech desek. Przeskoczyłam ją i biegłam dalej waląc w co popadnie nogami i
rękoma. Byłam już spocona, a poliki były mokre od łez. Ręce opuchnięte od
zadanych ciosów. Nogi już obolałe i zmęczone, ale ja dalej biegałam po całym
terenie. Musiałam. Czułam, że jest mi to potrzebne. Pewnie zastanawia was czemu
te wszystkie rzeczy nie zostały jeszcze ukradzione. Otóż całe miejsce jest
dokładnie ogrodzone wysokim płotem pod napięciem, a wjazd jest otwierany tylko
na specjalnego pilota. Nikt nie miał by szans się tu dostać. Poza tym jest to
najbardziej oddalony las od Londynu. Nikt tu nie przychodzi. Chwyciłam kukłę
leżącą na ziemi i przerzuciłam ją przez ramię, a następnie skopałam. To był
właśnie koniec moich sił fizycznych. Upadłam na ziemi dysząc. Czułam się
lepiej. Wyładowana, a zarazem pełna siły psychicznej. Nadal nie jestem pewna
czy mogę wrócić tam do szpitala. To jest chyba zbyt bolesne. Patrzeć na ledwo
żyjącego Olivera i jak śpi. Nie wiedząc czy w ogóle się obudzi. Nagle do moich uszy dobiegł szelest. Kroki.
Usłyszałam kroki. Czyjeś kroki. Kto tu mógł. Być. Chyba za mną nikt nie jechał,
a wątpię, żeby ktoś przyjechał na grzyby. Poczułam, że ta osoba mnie przytula i
podnosi. Natychmiastowo odwróciłam się. To był Mike. Co on do cholery jasnej tu
robi? Jak długo tu jest?
- Co ty tu robisz Mikey? – zapytałam cichym i zmęczonym
głosem.
- Muszę przyznać, że świetnie prowadzisz auto Sue i nie wiem
czy powinienem się do ciebie przytulać, bo możesz mnie zabić w ciągu tylko
kilku minut jak nie sekund - powiedział. Na moją buzię mimowolnie wkradł się
uśmiech.
- Od kiedy tu jesteś ? -
to pytanie chyba nie miało sensu.
- Od kiedy strzeliłaś w sam środek pierwszej tarczy. Chodziłaś na jakieś kursy czy co. Bo
zdaje mi się że nie powinienem ci się narażać – o pan Mike jest całkiem mądry i
ma rację.
- Wiesz nie chodziłam na kursy. Tylko uczył mnie tego
wszystkiego Oli – na mojej twarzy pojawił się smutek. Samo to wspomnienie
sprawiało, że nie mogę powstrzymać łez.
- Widać był świetnym nauczycielem – posłał mi przyjazny
uśmiech. – teraz Sue on jest w potrzebie i Ciebie potrzebuje powinniśmy do
niego pojechać kochana
- Ale ja nie wytrzymam. Sam widok jego na szpitalnym łóżku
doprowadza mnie do łez. Michael, ja nie mogę. Nawet nie wiem jak bym miała go
przeprosić. To wszystko moja wina – znowu wtuliłam się w jego pierś. Jedna pojedyncza łza popłynęła po mojej mokrej
skórze.
- Kochana ja słyszałem, że osoby w śpiączce wszystko słyszą.
To nie była twoja wina Sue. Rozumiesz? – powiedział patrząc mi prosto w oczy -
On Ciebie potrzebuje. Jest silny ale potrzebuje swojej przyjaciółki. Nawet nie
wiesz jaki był podekscytowany kiedy dowiedział się, że przylatujesz. Jesteś dla
niego najważniejszą osobą.- mówił z wielkim uczuciem. Spojrzałam na niego.
Widać, że chciał mnie przekonać żebym pojechała. Miał racje co to tego, że mój
przyjaciel mnie potrzebuje. Chwyciłam
jego rękę i pociągnęłam w kierunku samochodów. Maszyny stały do siebie równolegle.
- Mike czy ty mnie śledziłeś od początku? – zapytałam lekko
zdziwiona.
- Tak jechałem od szpitalnego parkingu.- czy ja byłam tak
zamyślona i zrozpaczona, że go nie zauważyłam i nie usłyszałam. Co się ze mną
dzieję. Tak nie powinno być. Muszę wziąć się w garść.
- Nawet nie zatrąbiłeś, żeby mnie zatrzymać? – to było dosyć
dziwę, a może ja nie słyszałam.
- Trąbiłem kilka razy, ale chyba nie słyszałaś. Wiesz ledwo
za tobą nadążyłem – zaśmiałam się no cóż jak widać mam jeszcze kondycję, ale
muszę się podciągnąć, żeby pojechać na wyścigach. Dobra koniec tego wiecznego
rozmyślania. Wsiadłam do swojego wozu a
mój kumpel do swojego. Jechałam jako
pierwsza, ale tym razem wolniej spokojniej.
Wsłuchiwałam się w warkot silnika i bacznie patrzyłam na drogę. Po wyjechaniu z
lasu zwolniłam jeszcze trochę i jechaliśmy równo razem z Mikey’em. Umiarkowane tępo. Wszystko dopięte na ostatni
guzik. Zatrzymywaliśmy się na każdym czerwonym świetle i przestrzegaliśmy
każdego przepisu. No dobra może prawie każdego. Miałam lekkie uczucie , że
wydarzy się coś złego. Kobieca intuicja czy coś. Droga ciągnęła się i ciągnęła
aż w końcu zastopowaliśmy swoje samochody i ruszyliśmy ku budynkowi. Szliśmy
powoli przez białe i zimne korytarze. Mijaliśmy zdrowe i chore osoby.
Pielęgniarz i lekarzy. Kobiety i mężczyzn. Dzieci i dorosłych. Można by było
wymieniać jeszcze więcej. Pokoje o
rozmaitych numerach. Odziały. W końcu trafiliśmy na właściwy poziom. Moim oczom
ukazali się wszyscy prócz Chrisa. Pewnie jest w środku. Rozejrzała się dookoła.
Wszystko było takie spokojne. Zbyt spokojne. Chwyciłam powoli klamkę i
otworzyłam drzwi do właściwej Sali. To było piękne zbyt piękne by wydawało się
prawdziwie. Spokoju coś zagłuszyło. Mój
wewnętrzny spokój też został zakłócony . Ciśnie nie natychmiastowo podskoczyło
a do moich uszu dobiegł…
~*~*~*~*~*~*
Hej Misiaki!!
Rozdział wydaje mi się lekko dziwny, ale pewnie jest też słaby bo pisałam go na szybko. Miałam tak jakby lekkiego lenia i zostawiłam wszystko na ostatnią chwilę. Wiem, że nie powinnam. Chociaż dla mnie bardziej liczy się to, że komentujecie i liczba obserwatorów co jakiś czas wzrasta. To bardzo miłe, ale przejdźmy do najważniejszego.
Czy mam się spodobał?
~ Gumycollie :)