Menu

czwartek, 9 lipca 2015

Zawieszam

Hej
Jak widać nie było mnie już tu od prawie 5 miesięcy. Coś się we mnie wypaliło. Mam pomysły, ale nie umiem ich przedstawić w wersji pisemnej. Nie wiem czy jeszcze tu wrócę.

Przepraszam
~Gumycollie :(

niedziela, 22 lutego 2015

Ważna informacja

Hej
Mam dla Was ważną wiadomość. Robię sobie tygodniową przerwę lub nawet dwu tygodniową od pisania. Nie będę się tłumaczyć szkołą bo nie jest aż tak źle, ale mam chwilowy brak weny twórczej i nie mogę wymyślić nawet jednej strony A4. Przepraszam że tak długo nie ma rozdziału, ale jak już wrócę postaram się przyspieszyć i wzbogacić akcję. Jeszcze raz Przepraszam.

~Gumycollie :(

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 12





Nie no jaka gra ? O co znowu chodzi temu dupkowi? Nagle do mojej ledwo myślącej główki przyfrunęła pewna myśl. Już rozumiem o co chodzi w tej pierdolonej wiadomości. Tak nie może być. Czy on zamierza skrzywdzić kogoś jeszcze skrzywdzić. Moi bliscy nie powinni już być krzywdzeni. To jedno zdanie – Gra się rozpoczęła. Czy to możliwe że chodzi o ten rodzaj gry jaką mam aktualnie na myśli. Ja mówiąc szczerze nigdy nie posunęłam się do takiego planu. Rzekoma „zabawa” polega na tym kto pęknie pierwszy, albo ja się poddam i dam mu czego chce, czyli .. właśnie nie wiem czego chce , albo on dalej będzie krzywdził straszył i ty podobne. Chcę a wręcz muszę dopaść drania i stłuc go na kwaśne jabłko. Właściwie mogę wywnioskować, że ten samochód nie wjechał centralnie w mojego przyjaciela przypadkowo, ale skąd S.A wiedział, że gdziekolwiek mam zamiar pojechać. To wszystko jest lekko przytłaczające. Tylko zastanawia mnie gdzie do cholery on znalazł idiotę który się wpakował  w Osiego. Chętnie bym znała takie osoby gotowe do tak wielkich poświęceń. Nie stojąc już dłużej jak idiotka pchnęłam drzwi od toalety i weszłam do pomieszczenia. Stanęłam przed lustrem. Pochyliłam się lekko nad białą umywalką. Uniosłam lekko głowę by spojrzeć w odbicie. Ujrzałam tam odrobinę brudną no może nie odrobinę dziewczynę z małymi workami pod smutnymi oczami. Odgarnęłam spokojnie prawą ręką moje blond włosy do tyłu i odkręciłam kran. Złożyłam dłonie w małą miskę i podłożyłam pod chłodną ciecz. Następnie polałam wodą twarz dla ocucenia i usunięcia brudu oraz kurzu. Czynność powtórzyłam dwa lub trzy razy aż poczułam coś w rodzaju obudzenia się i ulgi. Ulgi ? czemu nie wiem może to była nadzieja, że to się nigdy nie stało. Niestety to marzenie się raczej nie spełni. Chociaż bardzo tego pragnę. Przeczesałam jeszcze włosy palcami i wyszłam spokojnym krokiem z pomieszczenia. Usiadłam ponownie na metalowym krześle i chwyciłam przyjaciela za dłoń.
Mijają sekundy, minuty może nawet godziny, a on śpi jak zaklęty. Jakby zamiast śpiącej królewny był Książę. Wiem, że będzie leżał tu jeszcze pewnie długi czas, ale chcę zobaczyć jak otwiera oczy, jak rozgląda się po białym pokoju, jak spogląda na mnie. Mam ogromną nadzieję, że to stanie się już nie długo. On jest silny. Po prostu musi być silny. Ma całe życie przed sobą. Ten wariat powinie uderzyć we mnie nie niego. Nie mogę znieść wspomnienia, w którym oba auta się zderzają i ten wybuch. Potem ogień. To jest nie do zniesienia. Chciała bym od tego wszystkiego uciec i zamknąć się przed wszystkim w jakimś ciemnym, metalowym bunkrze. Tak by nikt mnie nie znalazł, a klucz miał Oliver. To by buło wspaniałe. Nikt by mnie nie znalazł. I miała bym święty spokój. Tylko niestety życie toczy się dalej, a ja nie mam szans ucieczki. Chociaż patrząc na to z innej strony po co mam uciekać. Są za mną wszyscy, którzy powinni teraz czuwać. Wspierają mnie. To czego jeszcze więcej powinnam chcieć. Oli niedługo się obudzi, a ja jak na razie jestem z ze swoimi wiernymi przyjaciółmi. Ja dla nich rzuciła bym się w ogień i to nawet do słownie. Zastępują mi rodzinę, której nie mam Oczywiście oprócz Chris’a.  Jak w każdej ekipie mamy takiego tatuśka, który zawsze po nas sprząta. Doradza nam i wie kiedy skończyć imprezie. Posiadamy żartownisia, który mógł by robić kawały i psikusy cały dzień. Matt ma spoko poczucie humoru, ale czasem może dać się we znaki. Ej czy ja przypadkiem nie za dużo myślę przecież powinnam mówić do mojego przyjaciela, a nie rozmyślać o różnych rzeczach. Choć mam teraz na to sporo czasu. Tylko nie mam pomysłu o czym do niego mówić, tak naprawdę przed wypadkiem już widział o mnie prawie wszystko. Tylko S.A został w tajemnicy.  Nagle drzwi do pokoju zostają otworzona, a w nich staje Matt. Chłopak drapie się po głowie prawą ręką i rusza w moim kierunku. Ciekawe czego chce. Chwyta za krzesło, które do tej pory stało pod oknem,  przez które widać co się dzieje na ulicy. Stawia przedmiot obok mnie i spogląda na mnie.
- Hej – Mówię jako pierwsza by złagodzić tą okrutną ciszę.
- Cześć – odpowiada powoli i bez swojej nieustannej energii.
- Co tutaj robisz? – pytam się a odpowiedź jest przecież jasna jak słońce.
- Przyszedłem się spytać, a raczej kazać ci pojechać do domu by troszkę odpocząć. Kochana musisz się przespać. – orzeka jakby nigdy nic. Tylko ja nie mogę, nie chcę z tond iść.
- Nie chcę. Nie mogę. Ja muszę tutaj siedzieć Matt to jest moje miejsce – burczę pod nosem
- Kochana może jestem zazwyczaj nie poważny i zabawny, ale teraz mówię na serio musisz odpocząć siedzisz tu jeż jakieś dwie godziny. Do tego wyglądasz jakbyś wróciła z jakiejś wojny – nie no ten to umie podnieść dziewczynę na duch.
- Matt ja nie mogę. Nie powinnam go zostawiać – mówię a on tylko patrzy na mnie jakby chciał się dowiedzieć co powinien teraz mi odpowiedzieć.
- Kochana on wie, że tu jesteś i pewnie jakby ktoś inny leżał tu na jego miejscu, oczywiście nikomu tego nie życzę to mówiła by ci to samo. – robi krótką przerwe– Jesteś zmęczona. Pewnie śpiąca. Pojedź do domu. Wykąp się i prześpij, a potem tu wrócisz. – a może on ma racje. Jestem tu i pewnie cuchnę jak tysiąc nieszczęść, a oczy same  mi się już zamykają.
- A posiedział byś tu zamiast mnie? – to jest mój warunek.
- Oczywiście że tak kochana. Właśnie to zamierzałem zrobić.
Wstaje powoli z metalowej powierzchni i nachylam się nad Oliverem. Odgarniam delikatnie jego piękne włosy i całuję go w czoło.
- Jestem tu pamiętaj - i dotykam jego serca szepcząc to. Następnie powolnym krokiem ruszam ku wyjściu ze szpitala. Mijam mały bar gdzie siedzą teraz wszyscy. Cała nasza ekipa. Piją jakiś gorące napoje. Najprawdopodobniej kawę. Ruszam dalej nie zauważona. Już po chwili jestem przy swoim samochodzie trzymając w dłoni srebrne kluczyki. Wsiadam powoli i ociężale to urządzenia, a następnie ruszam spokojnie w drogę do naszej willi. Jadę powoli, czyli przepisowo. Staram się  jak mogę by być uważną, ale jest to trudne zadania zważywszy na to że jest już koło piątej nad razem, a ja dałam sobie porządny treningi i do tego wszystkiego dochodzą te okropne wydarzenia. Mam nadzieję, że po porządnej kąpieli i długiej drzemce będę odprężona i gotowa do  dalszej pracy lub po prostu czuwania nad przyjacielem. Co najdziwniejsze lub raczej normalne, ale nie lamnie. Jest już jasno. Czy słońce zawsze tak wcześnie wstaje. Bo jak dla mnie dzień zaczyna się dopiero o godzinie minimalnie dziewiątej. Nim się obejrzałam jestem na swojej ulicy.  Zaparkowałam na podjeździe i powolnym krokiem ruszyłam do domu. Weszłam i zamknęłam drzwi na klucz. Weszłam do łazienki i postanowiłam na dobry początek wziąć długą i przyjemną kąpiel. Nalałam do wanny gorącej wody i swój ulubiony zapach. Po rozebraniu się natychmiastowo wskoczyłam co ciepłej cieczy. Relaksowałam się chyba z pół godziny, a potem szybko się umyłam i opatuliłam ręcznikiem. Zeszłam na dół do kuchni by przed snem jeszcze coś zjeść. Będąc już w pomieszczeniu zauważyłam , że na blacie leży.. 
~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hej Misiaki!!
  Postanowiłam dodać ten rozdział trochę wcześniej tak na wszelki wypadek. Jest krótszy bo miałam mniej czasu i pełno innych zajęć.No ale jest i jak wam się spodobał. ?
Mam nadzieję, że przynajmniej część z was zostawi po sobie ślad.
~Gymucollie :)

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 11



Ciśnie nie natychmiastowo podskoczyło a do moich uszu dobiegł jeden z okrutniejszych dźwięków na tej planecie. Jedno długie piknięcie oznaczające brak funkcji życiowych. Nie, nie, nie to się nie może dziać naprawdę. On nie może odejść z tego świata.
- Oliver nie, nie proszę nie zostawiaj mnie! Oliver! – krzyczałam biegnąc do jego łóżka. – Oliver nie zostawiaj mnie! Proszę ! Obudź się ! Oddychaj!! – dalej wrzeszczałam. To jest jakiś horror. On nie może odejść. Rzuciłam Si na niego i przytuliłam. Odgłos nie dawał za wygraną. Słyszałam kroki zbliżających się lekarzy. – Proszę nie zostawiaj mnie. Proszę… - wyszeptałam, a z mojego policzka skapnęła jena z łez. Poleciała prosto na twarz Oli’ego. Wytarłam ją powoli kciukiem. Czy tak właśnie mają wyglądać nasze ostatnie chwile spędzone razem.  Zero pożegnania. Zero słów. Tylko smutne i przerażone spojrzenie. To nie może być prawda. To musi być sen. Koszmar.  Jeszcze nie całą godzinę temu byłam w stanie zniszczyć wszystko na swojej drodze a teraz. Nic. Co czuję? Nic. To wszystko moja wina. Moja. Głupi wyjazd. Mogliśmy teraz siedzieć na kanapie i się wygłupiać, ale  leżę na moim najlepszym przyjacielu który nie oddycha. Słyszę już jedynie  głośne piknięcie, które nie oznacza już zgonu mojego przyjaciela tylko cząstkę jak nie połowę mnie. To znowu się dzieje. Ktoś z moich bliskich ginie. Zostawiłam go tu. Uciekłam. Czy tak powinna postępować prawdziwa przyjaciółka. No chyba nie. Straciłam ostatnie chwile, które mogłam z nim spędzić. Nagle do moich uszu dobiega zbawcza melodia. Regularne piknięcie. Przyłożyłam głowę do klatki piersiowej i wsłuchałam się w powolne i spokojne bicie serca. Czy jest to normalne, że osoba która teoretycznie nie żyje nie jest reanimowana. Nagle zaczyna oddychać, ale co mnie to obchodzi. On oddycha. Żyje. To się już tylko liczy. Pocałowałam go lekko w czoło i usiadłam na krześle które stało samotnie przy białej ścianie.  Przyciągnęłam je bliżej i chwyciłam za rękę Olivera. Nie chcę jej puścić. Nie mogę. Zadumo czasu zmarnowałam będąc daleko, a to przecież ja go prawie wpakowałam do grobu. Teraz nie będę go opuszczać. Zostanę tu tak długo jak będzie trzeba. Będą mnie musieli mnie siła stąd wyprowadzić. To jest miejsce, którego nie zamierzam opuścić, aż do czasu kiedy Oliver mnie oto poprosi lub kiedy wróci ze mną do domu.  Już nie mogę się doczekać momentu kiedy otworzy oczy i spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi czekoladowymi tęczówkami. Chociaż pewnie na mnie nakrzyczy za to, że nic nie zrobiłam i prawie przeze mnie umarł. W sumie nie będę mu się dziwić jeśli mnie znienawidzi. Mogę się założyć że przeciwnik jeśli można go tak nazwać zginą. Bo jeśli nadal chodzi po świecie to własnymi rękami go zatłukę. Pożałuje że się w ogóle urodził. To musiał być zamach. Ktoś to na pewno zaplanował. Raczej nikt nie chciał bu spowodować takiego wypadku, który ewidentnie mógł się skończyć śmiercią. To by było chore.  Chociaż tyle osób chodzi po tym świecie. Każda z nich jest inna może znalazło by się kilka takich bezdusznych ludzi. Dziwne jest to że jeszcze nie przyszedł lekarza, a zdawało mi się że słyszałam jak biegł na ratunek. Wątpię żeby sobie poszedł. Tak po prostu. Ma obowiązek sprawdzenie co się dzieje z pacjentem, więc powinien już tu być. Nienawidzę służby zdrowia. Za każdym razem jak przekazują złe wieści to wydają się jakby ich to w ogóle nie obchodziło. Jakby było im obojętne czy pacjent żyje czy nie. Dla nich liczy się tylko kasa bo przecież to jest najważniejsze, a nie ludzkie życie.  Drzwi w tym momencie otworzyły się a w nich staną lekarz. Popatrzył na mnie, a następnie na mojego przyjaciela. Chciała bym zobaczyć jego minę kiedy to ja idę sobie spokojnie do umierającego pacjenta na przykład kogoś bliskiego tego kolesie. Ciekawe co by zrobił. Chociaż ja bym tak nie umiała. Za wszelką cenę starała bym się odratować tą osobę, a nie potem tylko spojrzeć na jakieś durne wskaźniki. Zrobić dokładniejsze badania i mieć wszystko w dupie. Czasem zastanawia mnie czemu ci ludzie poszli na medycynę. Tak chyba się uczy jak ratować ludziom tyłki od śmierci czy chorób a nie jak zbijać kasę na popijaniu kawki i wypełniani świstków. Nasz wielki doktorek podszedł do sprzętu medycznego. Wypełnił jakąś karteczkę. Już kierował się do drewnianych drzwi prowadzących na korytarz gdy ja postanowiłam się odezwać. W końcu ktoś musi. Skoro ten dziwak nawet podstawowych informacji nie chce mi podać to muszę o nie zawalczyć.
 - Panie doktorze co z nim? Czy wszystko porządku? -  zadałam dwa pytania, które najbardziej mnie nurtowały. No może poza tym jednym: Czy mogła bym panu przyłożyć, bo jestem strasznie wkurwiona? Ta to chyba było by nie na miejscu.  Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i westchną. Boże ale on ma tupet. Ja tylko chcę mieć minimalne pojęcie co się właściwie dzieję z moim przyjaciele.
- Stan pacjenta jest już stabilny. Było chwilowe zatrzymanie akcji serca, ale z tego co widzę po parametrach wszystko jest dobrze – po tych słowach natychmiastowo obrócił się i wyszedł z sali. Obiecuję, że zaraz strzelę mu jedną kulkę między oczy. Oh zapomniała skończyła mi się amunicja, ale zawsze można coś znaleźć u brata.  Dobra Sue wdech i wydech, Spokojnie dziewczyno. To tylko jeden z palantów żyjących na tym świecie. Ciekawe gdzie jest reszta. Nagle przypomniało mi się co mówił Mike. Podobno osoby w śpiączce słyszą wszystko co się do nich mów. Powinnam przeprosić Olivera
- Oli ja Cię tak przepraszam. Wiem że to wszystko moja wina. To ja powinnam teraz leżeć na tym łóżku a nie ty. – powiedziałam i ścisnęłam jego rękę mocniej. -  Pamiętasz jak uczyłeś mnie strzelać z pistoletu? Ja pamiętam. To właśnie tam pojechałam kiedy mnie tu nie było. Musiałam się na czymś wyżyć. Przepraszam że Cię zostawiłam. To już się nie powtórzy. Obiecuję. – na pewno dotrzymam tej obietnicy. Muszę. Jestem mu to winna. – Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim. Musisz się wylizać. Proszę wyzdrowiej. Zrób to dla mnie – tym zdaniem skończyłam swój monolog. Siedziałam tak i wpatrywałam się  na śpiącego Osiego. Wyglądał jakby o czymś marzył i nie chciał się budzić. Dlatego leży tak bez ruchu. Może jest to głupia hipoteza. Może marzy o tym jak jest aniołkiem latającym w niebie. Jak otaczają go piękne dziewczyny. Jak pływa w ciepłym jeziorze. Jak bawi się z psem i swoją wymarzoną małżonką. Jak śpiewa własną piosenkę przed skandującym jego imię tłumem. Każde maże nie teraz się spełnia w jednym długim śnie z którego tak bardzo chciałabym go wyciągnąć, żeby porozmawiał ze mną, żeby mnie przytulił. Żeby znowu nazwał mnie małą, choć jest to niewiarygodnie wkurzające. Żebyśmy znowu się ścigali. Żeby znów mnie trenował. Żeby, żeby ,żeby. Tyle powodów. Taka mała szansa, ale trzeba wierzyć. Bo to się nie może tak skończyć. Nie tak. To nie jest w naszym stylu.
- Pamiętaj Oli musisz walczyć – wyszeptałam. Na wet nie wiem czemu to zrobiłam. Taki jakby odruch. Jeśli mnie słyszy to mam nadzieje że posłuch. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stał Chris. Braciszek przyszedł. Ciekawe czy znowu mnie opieprzy za te przepisy.
- Hej – powiedział spokojnym głosem. Patrząc na moją rękę.
- Cześć – odpowiedziałam
- Gdzie byłaś przez tyle czasy/ Bo już zaczynałem się martwić, że sobie coś zrobiłaś – skąd wziął taki pomysł nigdy się przecież nie cięłam. To nie jest w moim stylu. Po drugie co by miało wskórać. Nie rozumiem tych osób, które to robią ja wolę postrzelać, pobić trochę w worek treningowy i wyładować przy tym złe emocje.
- Pojechałam na nasze strzelnicę. Musiałam odetchnąć, jeśli nie chciałeś widzie jak kogoś niewinnego morduję strzałem między oczy, a jest tu kilka osób, w które chętnie bym wycelowała pocisk. Dlatego też jestem taka mokra.
- No to dobrze ż chociaż wróciłaś. Wiesz może co z nim? – zapytał dalej irytująco spokojnym głosem
- Podobno jest już wszystko okey i parametry są dobre – odpowiedziałam. Starając się powtórzyć wypowiedź medyka.
- Co się tam właściwie stało? Nie musisz na razie odpowiadać jeśli nie chcesz – zwrócił się do mnie stojąc już dosłownie obok .
- To jednak bym na razie wolała to przemilczeć – nie mam siły by teraz mu wszystko opowiedzieć. To zbyt trudne.- Czy mógł byś chwilkę z nim posiedzieć muszę pójść do toalety obok. – nie zamierzam się dalej ruszać niż do toalety. Gdy moja ręka już znajdowała się na klamce, do moich uszy dobiegł dzwonek sms’a. Wyciągnęłam urządzenie  i przeczytałam wiadomość.

Gra się rozpoczęła S.A
 ~*~*~*`~*~*~*~*~*~*
Hej miśki !!

No to mamy już 11 rozdział, który mówiąc szczerze średnio się podoba, ale no cóż. Może od razu przejdę do ważnych rzeczy nie ma m pojęcia czy za tydzień będzie rozdział ponieważ mam teraz ferie i wyjeżdżam  i prawdopodobnie nie będę miała internety ale z całych sił postaram się go wstawić. 
A jak wam się podoba ten rozdział? Mam nadzieję, że jest znośny. 
~ Gumycollie :)

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 10



Te słowa. Te przeklęte słowa, którymi tak gardzę. Ten sam zwrot, który wcześniej słyszałam od lekarzy. Rozpoczęcie zawsze okrutnego zdania, które krzywdzi i łamie psychikę ludzi. Zła wiadomość. Zła… czemu zawsze musi być zła a nie dobra. Czemu ten pieprzony lekarz zrobił przerwę jak w jakimś głupim teleturnieju. Nie może powiedzieć prosto z mostu co się dzieję, przecież jemu i tak jest wszystko to obojętne. Nie zależy mu na nim tak jak mnie. Szanowny pan doktor wreszcie podniósł wzrok z nad głupiej karty pacjenta i raczył na mnie spojrzeć. Ścisnęłam mocniej dłoń przyjaciela, kiedy doktor otworzył usta.
- Pan Sykes jest w śpiączce. Nie jesteśmy pewni czy w ogóle się obudzi najbliższa doba będzie decydująca. Jeśli parametru życiowe się nie poprawią… - znowu zrobił tą pierdoloną przerwę, ale ja dobrze wiem co się stanie. Może tego nie przeżyć. To wszystko moja wina. Moja. Po moim policzku spłynęła jedna przezroczysta, samotna łza. Nie miałam już siły. Medyk wyszedł zostawiając mnie z dwoma chłopakami w pokoju, a ja ? Wszystko co się wydarzyło było z mojej winy. Nie wytrzymałam. Puściłam Olivera i wybiegłam. Minęłam resztę ekipy. Zatrzymałam się dopiero na środku parkingu.. Miałam ochotę krzyczeć, płakać, kopać, bić, walczyć i rozpaść się na milion kawałków, ale czy tak się da? No oczywiście że nie. Muszę się na czymś wyładować, uspokoić. Samochód. To jest rozwiązanie. Poszłam w jego kierunku. Wsiadłam trzaskając drzwiami i ruszyłam z piskiem opon. Jechałam szybko. Zdecydowanie za szybko. Pojazd ostro rozcinał powietrze przede mną. Nie wiedziałam do kont się udać. Nagle przypomniało mi się  miejsce, w którym Oli uczył mnie strzelać i walczyć. Droga do niego prowadziła przez las. Była bardzo kręta, ale to mi nie przeszkadzało tylko pomagała. Drifty, ostre zakręty, prędkość uwalniały mnie od złości w małym stopniu. Potrzebowałam czegoś mocniejszego, teraz to nie pomagało do końca. Nagle zahamowałam ostro a auto stanęło parę centymetrów od drzewa. Normalnie moja dokładność mnie zaskakuje. Wyciągnęłam pistolet zza spodni i drugi ze schowka w samochodzie. Załadowałam oba i odbezpieczyłam. Wysiadłam z transportu i zaczęła się moja zabawa. Pierwszy strzał w tarczę nad głową. Następny w kukłę przede mną. Potem podwójny z obu rąk w obie strony i wykop w u brzuch manekina. Zwód jak w piłce ręcznej i kolejny strzał. Nadal nic. Ból w piersi nadal taki sam. Nadal moje serce krwawi. Kolejne pociski lecące do tarczy kukieł. Wszystkie w środek celu. Każdy i to każdy trafny. Po pewnym czasie zabawy broniom naboje się skończyły. Wsadziłam broń za spodnie i zaczęłam z dalej siły bić, kopać i krzyczeć do skórzanych bądź drewnianych lalek. Poczułam, że płacze. Dałam upust swoim emocją. Było mi no potrzebne jak nigdy.  Zamknęłam oczy znałam ten teren na pamięć. Zobaczyłam wypadek rodziców, pędzące auto na Olivera i wybuch, Usłyszałam ponownie słowa lekarza. Te wszystkie wspomnienia wybuchły a wraz z nimi wydostał się ze mnie okropny krzyk. Głośny przeraźliwy krzyk konania dziewczyny. Dźwięk ni był porównywalny do niczego. Nie słyszałam nigdy czegoś takiego. Nie wiedziałam że jestem do tego zdolna. Waliłam we wszystko co popadnie. Siła i gniew musiała się także uwolnić. Nie chciała się już dłużej kryć we mnie. Czy to dobrze? Nie mam pojęcia. To mnie przerasta.  Zdawało mi się , że jestem silna, że już przeszłam jedno z większych cierpień jak widać nie było mi dane mieć teraz spokojniejszego życia. Kolejne uderzenia i następne. Co to dawało? Nic. No właśnie jednak byłam jak w transie. Jak lunatykowanie, jak sen z którego nie da się obudzić. Czemu mnie to spotyka? Tego chyba nikt nie wie. Czemu jestem w takim towarzystwie? Czemu popełniam tyle przestępstw? Los zesłał mi najgorsze, a zarazem najlepsze życie. Czemu odbiera mi osoby na, których mi tak zależymy? Te, które są dla mnie największą podporą? Czy ktoś kiedyś odpowie mi na moje pytania? Wątpię. Czy jutro przyniesie mi kolejne piekło czy niebo? Czas pokarze, ale ja nie wiem czy wytrzymam. To naprawdę mnie przerasta. Kolejne uderzenie. Kolejny cios.  Biegłam przez mostek nad małym strumykiem. Po środku zawsze była dziura. Brakowało trzech lub czterech desek. Przeskoczyłam ją i biegłam dalej waląc w co popadnie nogami i rękoma. Byłam już spocona, a poliki były mokre od łez. Ręce opuchnięte od zadanych ciosów. Nogi już obolałe i zmęczone, ale ja dalej biegałam po całym terenie. Musiałam. Czułam, że jest mi to potrzebne. Pewnie zastanawia was czemu te wszystkie rzeczy nie zostały jeszcze ukradzione. Otóż całe miejsce jest dokładnie ogrodzone wysokim płotem pod napięciem, a wjazd jest otwierany tylko na specjalnego pilota. Nikt nie miał by szans się tu dostać. Poza tym jest to najbardziej oddalony las od Londynu. Nikt tu nie przychodzi. Chwyciłam kukłę leżącą na ziemi i przerzuciłam ją przez ramię, a następnie skopałam. To był właśnie koniec moich sił fizycznych. Upadłam na ziemi dysząc. Czułam się lepiej. Wyładowana, a zarazem pełna siły psychicznej. Nadal nie jestem pewna czy mogę wrócić tam do szpitala. To jest chyba zbyt bolesne. Patrzeć na ledwo żyjącego Olivera i jak śpi. Nie wiedząc czy w ogóle się obudzi.  Nagle do moich uszy dobiegł szelest. Kroki. Usłyszałam kroki. Czyjeś kroki. Kto tu mógł. Być. Chyba za mną nikt nie jechał, a wątpię, żeby ktoś przyjechał na grzyby. Poczułam, że ta osoba mnie przytula i podnosi. Natychmiastowo odwróciłam się. To był Mike. Co on do cholery jasnej tu robi? Jak długo tu jest?
- Co ty tu robisz Mikey? – zapytałam cichym i zmęczonym głosem.
- Muszę przyznać, że świetnie prowadzisz auto Sue i nie wiem czy powinienem się do ciebie przytulać, bo możesz mnie zabić w ciągu tylko kilku minut jak nie sekund - powiedział. Na moją buzię mimowolnie wkradł się uśmiech.
- Od kiedy tu jesteś ? -  to pytanie chyba nie miało sensu.
- Od kiedy strzeliłaś w sam środek pierwszej  tarczy. Chodziłaś na jakieś kursy czy co. Bo zdaje mi się że nie powinienem ci się narażać – o pan Mike jest całkiem mądry i ma rację.
- Wiesz nie chodziłam na kursy. Tylko uczył mnie tego wszystkiego Oli – na mojej twarzy pojawił się smutek. Samo to wspomnienie sprawiało, że nie mogę powstrzymać łez.
- Widać był świetnym nauczycielem – posłał mi przyjazny uśmiech. – teraz Sue on jest w potrzebie i Ciebie potrzebuje powinniśmy do niego pojechać kochana
- Ale ja nie wytrzymam. Sam widok jego na szpitalnym łóżku doprowadza mnie do łez. Michael, ja nie mogę. Nawet nie wiem jak bym miała go przeprosić. To wszystko moja wina – znowu wtuliłam się w jego pierś.  Jedna pojedyncza łza popłynęła po mojej mokrej skórze.
- Kochana ja słyszałem, że osoby w śpiączce wszystko słyszą. To nie była twoja wina Sue. Rozumiesz? – powiedział patrząc mi prosto w oczy - On Ciebie potrzebuje. Jest silny ale potrzebuje swojej przyjaciółki. Nawet nie wiesz jaki był podekscytowany kiedy dowiedział się, że przylatujesz. Jesteś dla niego najważniejszą osobą.- mówił z wielkim uczuciem. Spojrzałam na niego. Widać, że chciał mnie przekonać żebym pojechała. Miał racje co to tego, że mój przyjaciel mnie potrzebuje.  Chwyciłam jego rękę i pociągnęłam w kierunku samochodów. Maszyny stały do siebie równolegle.
- Mike czy ty mnie śledziłeś od początku? – zapytałam lekko zdziwiona.
- Tak jechałem od szpitalnego parkingu.- czy ja byłam tak zamyślona i zrozpaczona, że go nie zauważyłam i nie usłyszałam. Co się ze mną dzieję. Tak nie powinno być. Muszę wziąć się w garść.
- Nawet nie zatrąbiłeś, żeby mnie zatrzymać? – to było dosyć dziwę, a może ja nie słyszałam.
- Trąbiłem kilka razy, ale chyba nie słyszałaś. Wiesz ledwo za tobą nadążyłem – zaśmiałam się no cóż jak widać mam jeszcze kondycję, ale muszę się podciągnąć, żeby pojechać na wyścigach. Dobra koniec tego wiecznego rozmyślania.  Wsiadłam do swojego wozu a mój kumpel do swojego.  Jechałam jako pierwsza, ale tym razem wolniej  spokojniej. Wsłuchiwałam się w warkot silnika i bacznie patrzyłam na drogę. Po wyjechaniu z lasu zwolniłam jeszcze trochę i jechaliśmy równo razem z Mikey’em.  Umiarkowane tępo. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Zatrzymywaliśmy się na każdym czerwonym świetle i przestrzegaliśmy każdego przepisu. No dobra może prawie każdego. Miałam lekkie uczucie , że wydarzy się coś złego. Kobieca intuicja czy coś. Droga ciągnęła się i ciągnęła aż w końcu zastopowaliśmy swoje samochody i ruszyliśmy ku budynkowi. Szliśmy powoli przez białe i zimne korytarze. Mijaliśmy zdrowe i chore osoby. Pielęgniarz i lekarzy. Kobiety i mężczyzn. Dzieci i dorosłych. Można by było wymieniać jeszcze więcej.  Pokoje o rozmaitych numerach. Odziały. W końcu trafiliśmy na właściwy poziom. Moim oczom ukazali się wszyscy prócz Chrisa. Pewnie jest w środku. Rozejrzała się dookoła. Wszystko było takie spokojne. Zbyt spokojne. Chwyciłam powoli klamkę i otworzyłam drzwi do właściwej Sali. To było piękne zbyt piękne by wydawało się prawdziwie.  Spokoju coś zagłuszyło. Mój wewnętrzny spokój też został zakłócony . Ciśnie nie natychmiastowo podskoczyło a do moich uszu dobiegł…

 ~*~*~*~*~*~*
Hej Misiaki!!
Rozdział wydaje mi się lekko dziwny, ale pewnie jest też słaby bo pisałam go na szybko. Miałam tak jakby lekkiego lenia i zostawiłam wszystko na ostatnią chwilę. Wiem, że nie powinnam.  Chociaż dla mnie bardziej liczy się to, że komentujecie i liczba obserwatorów co jakiś czas wzrasta. To bardzo miłe, ale przejdźmy do najważniejszego.
Czy mam się spodobał? 
~ Gumycollie :)

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 9



Jechałam dalej, a Oli koło mnie. Od dawna nie miałam takiej pustki w głowie. Co zrobić… Mógł by zjechać za mój pas, ale jak miała bym dać mu znak. Samochód nieubłaganie się zbliżał. Mój wzrok pokierował się na mojego przyjaciela. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Miałam odczucie jakby tym wzrokiem chciał się ze mną pożegnać. To nie mogło się tak skończyć. Jest dla mnie jak rodzina, jak brat.  Poczułam, że w moich oczach zebrały się już łzy. Pędzący z przeciwka pojazd był tak blisko za blisko. Chłopak odwrócił głowę w stronę drogi. Ja nie umiałam odwrócić wzroku. Bacznie obserwowałam całe wydarzenie. Oli zwolnił do chyba dziesięciu na godzinę, ale przeciwnik, jeśli można go tak nazwać tylko się jeszcze bardziej rozpędził. Zobaczyłam że przyjaciel zaczyna jak najszybciej cofać. Niestety jechał za wolno. W tylnym lusterku zobaczyłam wielki wybuch i do moich uszu dobiegł ogromny huk. Natychmiastowo zawróciłam. Moje cudeńko obróciło się o 180 ̊ . Podjechałam jak najbliżej się dało. Wyskoczyłam z transportu zabierając ze sobą gaśnicę i pobiegłam do przyjaciela tak szybko jak tylko mogłam. Użyłam sprzętu, który zabrałam ze sobą. Następnie zaczęłam wyciągać Olivera z samochodu. Płakałam. Gdy ujrzałam jego zakrwawioną głowę  i sine usta oraz ciało pełne siniaków. Wybuchłam… To mnie przerosło. Zaczęłam gładzić jego policzek i patrzyłam chwilę czy jego klatka się unosi. Nagle poczuła przypływ szczęścia gdy zauważyłam że oddycha. Ledwo ale oddycha. Wzięłam go na plecy zaniosłam do swojej maszyny. Położyłam na tylnym siedzeniu i przypięłam wszystkimi pasami. Musiało być mu nie wygodnie, ale ważne jest teraz tylko to żeby jak najszybciej dojechać do szpitala. Natychmiastowo ruszyłam z piskiem opon. Z moich oczu nadal płynęły łzy. To wszystko moja wina, gdybym go tylko nie wyciągnęłam na ten pieprzony trening. Podróż zadawała mi się trwać wieczność. W końcu znaleźliśmy się przed właściwym budynkiem. Wyskoczyłam szybko i odpięłam chłopaka i zaczęłam krzyczeć o pomoc. Po paru sekundach zjawili się lekarze z noszami. Położyli go na nich i  ruszyli biegiem do środka kliniki. Za machnęłam ręką zamykając przy tym drzwi od  auta.  Rzuciłam się za nimi, a gdy osiągnęłam już swój cel. Zaczęłam gładzić dłoń Oli’ego. Doktorzy mówili po między sobą na jakie badania musi pojechać. Wszystko działo się tak szybko. Nagle jedna z pielęgniarek mnie zatrzymała przed drzwiami na których pisało „blok operacyjny”.  Czułam się… nie mam pojęcia jak. Poczułam tylko, że moje nogi robią się strasznie miękkie, a potem nastąpiła ciemność.

* Chris *
Siedziałem sobie na kanapie w salonie oglądając jakąś głupią komedię. Nagle poczułem wibrację w mojej kieszeni. Wyciągnąłem niechętnie komórkę i popatrzyłem na jej wyświetlać. Jakiś nieznany numer. To nie może świadczyć niczego dobrego. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyciągnąłem urządzenie do ucha. Usłyszałem ciepły ale obojętny głos. Dobrze nam ten  ton. To jedna z recepcjonistek ze szpitala. Mina od razu mi zrzedła. W naszej jakże miłej rozmowie zostałem poinformowany że mój najlepszy kumpel został ranny i jest w tym miejscu. Gula w gardle mi urosła. Zacząłem się drzeć na cały głos żeby chłopaki szybko zeszli na dół i wsiadali do swoich wozów. Boże przecież Oliver wyszedł z Sue jakąś godzinę temu, co jeśli jej też coś jest. Nie czekając na resztę udałem się do tego przeklętego miejsca. Będąc już na parkingu zobaczyłem auto mojej siostry. Zaparkowałem obok niego i ekspresowo wyrwałem do recepcji.
- Dzień dobry jestem bratem Olivera Sykes’a zostałem powiadomiony, że się tu znajduje – starałem mówić uprzejmie i spokojnie.
- Tak pan Sykes aktualnie znajduje się na sali operacyjnej – opowiedziała  oschle.
- Czy razem z nim przyjechała dziewczyna ?
- Tak, znajduje się w sali numer 201
- Dziękuję – po tych słowach odwróciłem wzrok do wejścia. Jeny jak ja mogłem być tak głupi przecież nie powiedziałem chłopakom gdzie jedziemy. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Luke’a. Po pary sygnałach odebrał.
- Ej stary gdzie jesteś/ - od razu na początek musiał mnie przywitać pytaniem.
- W szpitalu. Przyjeżdżajcie szybko. – powiedziałem i się rozłączyłem. Mogę się założyć, że chciał o coś się jeszcze zapytać, ale teraz nie ma czasu na zbędne pytania. Stałem na tym korytarzu chyba z pięć minut jak palant. W końcu cała ekipa pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Podeszli do mnie z ciekawymi pytaniami.
- Stary co się dzieje? Co my tu robimy? – zapytał Mike
- Oliver miał wypadek jest na operacji, a Sue leży w Sali 201 i nie pytajcie więcej tylko ruszcie dupy- orzekłem podążyłem do wyznaczonego pokoju. Krążyłem korytarzami szukając odpowiedniego numeru. Po paru minutach go znalazłem. Wszedłem powoli do pomieszczenia. Moim oczom ukazała się śpiąca Sue. Nie wyglądała, jakby coś jej się stało. Znowu poczułem wibracje w kieszeni. Ludzie co wy ode mnie chcecie dzisiaj. Popatrzyłem na ekran jak miałem w nawyku. Kurwa policja. Posłusznie odebrałem. Mój ulubiony posterunkowy. Oh czujcie ten sarkazm, zaczął coś pieprzyć, że moja siostra w ciągu dziesięciu minut złamała prawo chyba z dwadzieścia razy. Powiedział, że ma się stawić na komisariacie i zapłacić ogromny mandat i coś podpisać, bo inaczej pójdzie do więzienia. Podszedłem bliżej i usiadłem na taborecie, który stał obok jej łóżka. Chwyciłem jej rękę, a ona zaczęła coś mamrotać pod nosom. Normalnie mogę przysiąc, że powiedziała Chris jeszcze pięć minut. Nie zaprzestałem czynności. Ona podniosła powieki i natychmiastowo usiadła.

* Sue *
Poczułam czyjś dotyk na dłoni. Ja nie chcę się jeszcze budzić. Wymamrotałam żeby ten ktoś mnie zostawił, ale on nie dawał za wygraną. Tak w ogóle to jak ja się znalazłam na łóżku. Nie pamiętam żebym się kładłam. O Boże. Wypadach.. Oliver.. Blok operacyjny… Ekspresowo podniosłam się do pozycji siedzącej i otworzyłam oczy. Byłam w jakiejś sali.  Pewnie zabrali mnie tu jak straciłam przytomność. Na samom myśl o tym wydarzeniu coś w brzuchu mi się skręca a serce boli. To wszystko moja wina. Rozejrzałam się dookoła. Był tu cały nasz gang. Kochany braciszek… ta na pewno. Trzymał mnie za rękę. Gdy zauważył, że na niego patrzę uśmiechnął się. Muszę jak najszybciej dostać się do Oli’ego. Nie mogę leżeć bezczynnie. Gdy już wstawałam jakże miły człowiek pociągną mnie na nie z powrotem  na poprzednie miejsce.
- Nie tak szybko młoda panno – powiedział z troską i rozbawieniem w głosie – Najpierw odpowiesz na kilka pytań. – nie zaczyna się. Czyżbym złamała prawo. Tak zawsze zaczynał taką rozmowę jeśli ktoś z komisariatu dzwonił. No to jestem w dupie.
- No to może na początek nic ci nie jest?
- Ze mną wszystko porządku – burknęłam patrząc się na drzwi. Tam gdzieś może być mój umierający przyjaciel, ale ten musi zadać te pieprzone kilka pytań.
- Wiesz, że dzwonił mój i zresztą twój też ulubiony posterunkowy James. Zwiedzał że złamałaś chyba z dwadzieścia paragrafów czy czegoś tam w ciągu paru minut. – no nie ludzie odpierdolcie się musiałam ratować Sykes’a. Bo przecież musiałam go głupia wyciągnąć na ten pierdolony trening.
- No i ? – zadałam to jakże niebywale ale wkurzające pytanie.
- I musisz zapłacić mandat albo
- Albo pójdę do więzienia. Ta wiem wiem, ale nie będę kurwa stała w miejscu jak baran i gapiła się jak mój najlepszy przyjaciel umiera. Jak przeze mnie ginie przez jakiegoś pierdolonego idiotę. Nie będę się gapić jak praktycznie mój drugi brat się zemną pożegnał wzrokiem. Straciłam już wystarczająco bliskich osób. Nie uważasz – zadałam pytanie retoryczne i zrobiłam chwilę przerwy – Dobra może jechałam cztery razy szybciej niż można było, może przejeżdżałam na każdym czerwonym świetle, słysząc jak osoba z tyłu bierze ledwo oddech, ale hej przecież nic mi nie będzie. Powinieneś wiedzieć, że nie spowoduje jak ten baran który w niego wjechał wypadku. Miej trochę zaufania, Sam przecież uczyłeś mnie jeździć. Nie pamiętasz jak było zanim wyjechałam. Nawet nie masz zielonego fioletowego czy nie wiem już sama jakiego pojęcia, jak mi źle z tym, że to przeze mnie Oliver miał wypadek. Mam ogromne pierdolone poczucie winy. Ta ja widziałam jak Jego samochód robi chyba z pięć czy sześć obrotów. To ja musiałam go wyciągnąć z tego pierdolonego Ferrari 458 Italia z 8-cylindrowym silnikiem, 3,4 s do 100 km/h oraz prędkością maksymalną rzędu 325 km/h. Uwierz lub nie, ale ciężko się wyciąga człowieka z rozpierdolonego samochodu szczególnie takiego modelu. To mnie powinien potrącić ten wariat nie jego. Pewnie teraz nie rozumiesz czemu leżałam w tej pieprzonej sali. Zemdlałam.. Nie wytrzymałam widząc jak go zabierają na blok operacyjny, a teraz przepraszam idę go szukać. – zakończyłam swoją przemowę i wstałam omijając oszołomionych chłopaków.  Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Od razu ruszyłam skąd przeniesiono mnie po utracie przytomności. Gdy właśnie podchodziłam do drzwi na szczęście a raczej nieszczęście wyszedł stamtąd lekarz. Rozpoznałam go. To był jeden z tych wszystkich doktorów. Gdy już miałam do niego podchodzić zauważyłam jadące łóżko, a na nim brązowe włosy jeszcze we krwi oraz zamknięte oczy mojego przyjaciela. Cios prosto w już rozpadające się serce. Nagle nie wiadomo skąd obok mnie wzięli się chłopcy. Od razu nie biorąc pod uwagę co może myśleć lekarz pobiegłam do najważniejszej teraz osoby. Olivera.  Chwyciłam jego rękę, która była ciepła. To oznacza, że żył. Poczułam jak jeden z kawałków mojego roztrzaskanego serca zlepia się z innym. Łóżko chłopaka poruszyło się i zaczęło jechać w stronę jakiegoś pokoju. Szłam za nim trzymając dalej jego dłoń. Weszliśmy do sali numer 384. Pielęgniarka poprosiła mnie bym puściła go na chwilę bo muszą go podpiąć do czegoś tam. Dopiero teraz spojrzałam na jego o dziwo już wytartą z krwi twarz. Na spokojny wyraz i rurkę w jego ustach? Już zrozumiałam do czego muszą go podpiąć.  Był.. jak to się nazywało.. zaintubowany czy coś. Nie potrwało to długo. W końcu panie opuściły pomieszczenie i zostałam z nim sam na sam. Patrząc tak na niego nie wytrzymałam. Znowu płakałam. Niespodziewanie drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stał lekarz oraz Chris.
- Może lepiej nie wstawaj – powiedział mój brat, a po nim lekarz zaczął.
- Mam dla pani złą wiadomość. Pan Sykes jest….
 ~*~*~*~*~*~*~*
Hej Miśki!
Wiem pójdę do piekła za to zakończenie, ale jest to chyba pierwszy rozdział, który mnie się nawet podoba. Jak zuważyliście postanowiłam rozkręcić odrobinkę akcje, ale tylko troszkę.  W ogóle nie wierzę, że zdążyłam go napisać. Ten tydzień mówiąc szczerze był masakryczny, ale dość o mnie.
Jak wam się podoba ten rozdział? 
 ~ Gumycollie :)

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 8



Co za wkurzający gość. Co prawda mnie nie jest trudno wkurzyć, ale on działa mi naprawdę na nerwy. Chce zemsty, ale za co. Co prawda na mnie chce się zemścić dużo osób. Mają przeróżne powody. Na przykład bo coś komuś ukradłam, wygrałam z nim w wyścigu lub w najgorszym przypadku kogoś zabiłam. No przepraszam bardzo było trzeba nie wpieprzać się z butami do takiego  burdelu jakim są wyścigi, prochy i inne. To nie moja wina, że stał mi na drodze. Muszę przyznać potrafię być zimną suką bez uczuć, ale też być bardzo miłą i przyjacielska, a zarazem szalona. Mam nadzieje, że pozytywnie.  Jeszcze musiał wspomnieć  Em. No przecież. Pewnie ogląda sobie mnie z monitoringu miejskiego. Nawet dziecinni i początkujący hakerzy umieją się do niego włamać, ale to nie zmienia faktu, że ten dupek jest bezczelny. Mam nadzieję, że nie myśli, że tymi wiadomościami mnie nastraszy. Mógł by się nieźle zdziwić. Przejechałam dokładnie wzrokiem po całym pomieszczeniu. Nikogo podejrzanego nie zauważyłam.  Uśmiechnęłam się do dziewczyny przyjaźnie i posłałam jej przepraszające spojrzenie.
- Emily przepraszam, ale wzywają mnie pilnie do domu. – nie chciałam jej okłamywać, ale też nie chcę jej wciągać do tego bagna. Uściskałam nastolatkę i szybko ruszyłam do domu.
Muszę coś wymyślić. Trzeba pozbyć się tego natręta. Tym razem nie oglądałam się co się dzieje wokół mnie. Szłam prosto do celu. Nie zajęło mi to dużo czasu. Dosłownie kilka minut i już byłam w domu. Weszłam spokojnie do salonu, a tam zobaczyłam szlochającego Calum’a, a nad nim uspokajających go chłopaków. Ciekawe co się stało.
- No i kto mi teraz będzie smażył naleśniki – krzyknął niespodziewanie. Ej czy tu chodzi o mnie? No nie przecież nie było mnie tylko kilka godzin. W błyskawicznym tempie wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę. Na wyświetlaczu zegarek pokazywał piętnastą. Przecież nie jest późno. Boże jestem już pełnoletnia, a wcześniej nie wracałam dniami lub nawet czasem tygodniami do domu. Jak można jeździć z taką prędkością samochodem i martwić się o mało znaną Ci osobę w taki sposób. Chyba musiał się czegoś naćpać czy coś tam, ale można to jakoś wykorzystać. Hym…  Po cichutku chwyciłam paczkę ciastek i chusteczki. Następnie podeszłam od tyłu do głupków. Mówiłam wam, że w gimnazjum chodziła na kółko teatralne. Nauczyłam się tam kilku przydatnych sztuczek. Na przykład płakać na zawołanie. Ta umiejętność przyda mi się teraz. Od razu zaczęłam szlochać i podeszłam do Calum’a.
- Calum czemu płaczmy? – powiedziawszy zaczęłam jeszcze bardziej szlochać – Czy ktoś zginą, czy Olivera porwały cytrynowe żelkowe misie? Jeśli tak to masz – powiedziałam podając słodycze i chusteczki. Starałam się utrzymać płacz, a nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Chłopak nie ponosząc głowy chwycił czekoladowe ciasteczko .
- Sue zaginęła, rozumiesz? – powiedział szlochając jeszcze bardziej. – Ej czekaj co? – szatyn uniósł głowę i spojrzał na mnie. Nagle wstał i zaczął skakać. – Jest wróciłaś. Nie muszę już myśleć nad tym kto zrobi naleśniki. –patrzyłam na niego nie mogą się już dłużej powstrzymać od śmiechu.  Wskoczyłam na kanapę i dołączyłam do niego. No może nie krzyczałam. Reszta ekipy przyglądała się nam z podłogi na której leżeli trzymając się z brzuchy. Brechali się z nas. Nie dziwie się im. Jakby tą sytuacje oglądał ktoś obcy mógł by pomyśleć, że jesteśmy chorzy psychicznie, ale czekaj… tak właściwie to my jesteśmy chyba chorzy psychicznie.  Czasem zachowujemy się jakbyśmy uciekli proso z psychiatryka. Dobra czas zrobić coś pożytecznego. W sumie ten gościu chyba sobie szybko nie odpuści. To przygotuję może przygotuję coś go jedzenia. Zaskoczyłam z kanapy i ominęłam jeszcze leżących na ziemi chłopaków. Podreptałam do kuchni . Będąc już w pomieszczeniu otworzyłam lodówkę, sprawdzając czy są wszystkie potrzebne mi składniki do zrobienia lasagne. Na szczęście wszystko było, więc nie zwlekając dłużej zabrałam się do roboty. Pracowałam według dobrze mi znanego przepisu. Po godzinie wszystko było gotowe. Wciągnęłam potrawę z piekarnika i postawiłam ją na środku blatu. Przygotowałam też sztućce i talerza, a następnie zawołałam chłopaków. Nie zdziwiłam się jak pierwszy kuchni pojawił się Calum. Gdy już byliśmy wszyscy w komplecie odkryłam szklane naczynie z moim arcydziełem. Największego głodomora w całym domu  oczy powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek. Nałożyłam wszystkim po pojedynczej porcji i zaczęliśmy jeść. Talerz Hood’a został opróżniony w błyskawicznym tempie. Szatyn poprosił mnie o dokładkę posyłając  ogromy uśmiech.  Z przyjemnością u ją podałam. Miło, że komuś smakuje jedzenie. Po skończonym posiłku  zaniosłam wszystko do zlewu. Talerze i sztućce włożyłam do zmywarki, a  naczynie po daniu głównym musiałam umyć sama. Gdy już miałam się zabierać za zmywanie. Przyszedł Mike.
- Daj ja zmyje, musiałaś się nieźle nad tym napracować należy ci się odpoczynek.  – oznajmił mijając mnie i podchodząc do zlewu.
- Dzięki –udało mi się tylko powiedzieć. Stałam tam jeszcze chwilę przyglądając się na nastolatka, a potem poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi jak mam w zwyczaju. Wiem to trochę dziwne, ale nie lubię jak ktoś tu wchodzi bez pozwolenia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a następie chwyciłam laptopa, który leżał na półce. Położyłam go na biurko i włączyłam. Nie mam pojęcia jak to zrobię, ale muszę trafić na jakiś trop tego gościa. Położyłam dłonie na klawiaturze i zaczęłam myśleć co włączyć i co wpisać, bo przecież nie wpisze w google  jakiegoś hasła i nie zacznę szukać. To trochę prymitywne i przewidywalne, a skoro specjalistyczny program nie dał sobie rady. To pomysły zwykłych szarych ludzi na pewno nie pomogą. Może powinnam wejść w moją listę ludzi, których znam lub znałam i odrobinkę im się naraziłam. Tak mam taką listę. Jest przydatna. Czasem trzeba wyrównać stare porachunki. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Każdą osobę po kolei przeglądałam i sprawdzałam czy coś się mieniło. Jestem taki jakby małym hakerem. Wszystkie wzmianki o ludziach z mojej listy na jakimkolwiek komisariacie i urzędzie trafiają na folder tego człowieka. Informacje aktualizują się co oznacza, że mam aktualne adresy i numer telefonów. Jak bym tylko chciała to mogła bym ich wszystkich po zabijać i nikt by się nie dowiedział na wet kto to. Chyba mogłabym być seryjnym mordercą. Heh mam nadzieję, że nikt z nowej ekipy się mi nie narazi. Bo mogłoby być nieciekawie. Gdy byłam już w połowie usłyszałam piękne dźwięki gitary akustycznej. Słyszałam każde uderzenie w struny. Znowu ten tajemniczy chłopak. Musi być blisko, ale dzisiaj nie mam czasu szukać kto to. Tym razem przyśpiewywał piosenkę  Just the way you are - Brune Mars. Przynajmniej umili mi moją pracę. Jest to troszkę rozpraszające. Starając się skupić przeglądałam następne foldery z nadzieją, że ktoś będzie miał ten sam numer co S.A i zostanie moim podejrzanym.
Po godzinie przeglądania byłam już zmęczona i mówiąc szczerze nie miałam już ochoty szukać dalej, więc zamknęłam laptopa i padłam na łóżko nie wiedząc co ze sobą zrobić.Może pójdę do Oli'ego i poproszę, żeby pojechał ze mną na trening. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Naciągnęłam moje trampki, które wcześniej ściągnęłam i podreptałam do pokoju mojego przyjaciela. Spokojnie zapukałam, a po chwili usłyszałam ciche proszę. 
- Hej czy możemy pojechać potrenować? - zapytałam  z miną zbitego pieska. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i pokiwał twierdząco głową. Wstał i ruszyliśmy do naszych samochodów. Wsiadłam do swojego pojazdu i poczekałam, aż Sykes da mi znak, że możemy już jechać.po pięciu minutach byliśmy już w drodze naszego toru treningowego. Gdy byliśmy już na obrzeżach miasta przyspieszyliśmy jak to mieliśmy w zwyczaju. Nagle z przeciwnej strony jezdni pojawiły się dwa jasne światła pędzące prosto na mojego przyjaciela.
~*~*~*~*~*~*~*
Hej Miśki!!
Wiem, że mnie dawno nie było ale wyjechałam do rodziny, a potem popsuł mi się komputer, dlatego też końcówka tego rozdziału jest napisana przez telefon. Mogą się pojawić liczne błędy. Dziękuje wam za tak wiele komentarzy pod 7 rozdziałem i mam nadzieję że pod tym też będzie sporo. 
Życzę wam szczęśliwego Nowego Roku! Trochę ze spóźnieniem.
~ Gumycollie :)