Hej
Jak widać nie było mnie już tu od prawie 5 miesięcy. Coś się we mnie wypaliło. Mam pomysły, ale nie umiem ich przedstawić w wersji pisemnej. Nie wiem czy jeszcze tu wrócę.
Przepraszam
~Gumycollie :(
Menu
▼
czwartek, 9 lipca 2015
niedziela, 22 lutego 2015
Ważna informacja
Hej
Mam dla Was ważną wiadomość. Robię sobie tygodniową przerwę lub nawet dwu tygodniową od pisania. Nie będę się tłumaczyć szkołą bo nie jest aż tak źle, ale mam chwilowy brak weny twórczej i nie mogę wymyślić nawet jednej strony A4. Przepraszam że tak długo nie ma rozdziału, ale jak już wrócę postaram się przyspieszyć i wzbogacić akcję. Jeszcze raz Przepraszam.
~Gumycollie :(
Mam dla Was ważną wiadomość. Robię sobie tygodniową przerwę lub nawet dwu tygodniową od pisania. Nie będę się tłumaczyć szkołą bo nie jest aż tak źle, ale mam chwilowy brak weny twórczej i nie mogę wymyślić nawet jednej strony A4. Przepraszam że tak długo nie ma rozdziału, ale jak już wrócę postaram się przyspieszyć i wzbogacić akcję. Jeszcze raz Przepraszam.
~Gumycollie :(
piątek, 6 lutego 2015
Rozdział 12
Nie no jaka gra ? O co znowu chodzi temu dupkowi? Nagle do
mojej ledwo myślącej główki przyfrunęła pewna myśl. Już rozumiem o co chodzi w
tej pierdolonej wiadomości. Tak nie może być. Czy on zamierza skrzywdzić kogoś
jeszcze skrzywdzić. Moi bliscy nie powinni już być krzywdzeni. To jedno zdanie
– Gra się rozpoczęła. Czy to możliwe że chodzi o ten rodzaj gry jaką mam
aktualnie na myśli. Ja mówiąc szczerze nigdy nie posunęłam się do takiego
planu. Rzekoma „zabawa” polega na tym kto pęknie pierwszy, albo ja się poddam i
dam mu czego chce, czyli .. właśnie nie wiem czego chce , albo on dalej będzie
krzywdził straszył i ty podobne. Chcę a wręcz muszę dopaść drania i stłuc go na
kwaśne jabłko. Właściwie mogę wywnioskować, że ten samochód nie wjechał
centralnie w mojego przyjaciela przypadkowo, ale skąd S.A wiedział, że
gdziekolwiek mam zamiar pojechać. To wszystko jest lekko przytłaczające. Tylko
zastanawia mnie gdzie do cholery on znalazł idiotę który się wpakował w Osiego. Chętnie bym znała takie osoby
gotowe do tak wielkich poświęceń. Nie stojąc już dłużej jak idiotka pchnęłam
drzwi od toalety i weszłam do pomieszczenia. Stanęłam przed lustrem. Pochyliłam
się lekko nad białą umywalką. Uniosłam lekko głowę by spojrzeć w odbicie.
Ujrzałam tam odrobinę brudną no może nie odrobinę dziewczynę z małymi workami
pod smutnymi oczami. Odgarnęłam spokojnie prawą ręką moje blond włosy do tyłu i
odkręciłam kran. Złożyłam dłonie w małą miskę i podłożyłam pod chłodną ciecz.
Następnie polałam wodą twarz dla ocucenia i usunięcia brudu oraz kurzu. Czynność
powtórzyłam dwa lub trzy razy aż poczułam coś w rodzaju obudzenia się i ulgi.
Ulgi ? czemu nie wiem może to była nadzieja, że to się nigdy nie stało.
Niestety to marzenie się raczej nie spełni. Chociaż bardzo tego pragnę. Przeczesałam
jeszcze włosy palcami i wyszłam spokojnym krokiem z pomieszczenia. Usiadłam
ponownie na metalowym krześle i chwyciłam przyjaciela za dłoń.
Mijają sekundy, minuty może nawet godziny, a on śpi jak
zaklęty. Jakby zamiast śpiącej królewny był Książę. Wiem, że będzie leżał tu
jeszcze pewnie długi czas, ale chcę zobaczyć jak otwiera oczy, jak rozgląda się
po białym pokoju, jak spogląda na mnie. Mam ogromną nadzieję, że to stanie się
już nie długo. On jest silny. Po prostu musi być silny. Ma całe życie przed
sobą. Ten wariat powinie uderzyć we mnie nie niego. Nie mogę znieść wspomnienia,
w którym oba auta się zderzają i ten wybuch. Potem ogień. To jest nie do
zniesienia. Chciała bym od tego wszystkiego uciec i zamknąć się przed wszystkim
w jakimś ciemnym, metalowym bunkrze. Tak by nikt mnie nie znalazł, a klucz miał
Oliver. To by buło wspaniałe. Nikt by mnie nie znalazł. I miała bym święty
spokój. Tylko niestety życie toczy się dalej, a ja nie mam szans ucieczki. Chociaż
patrząc na to z innej strony po co mam uciekać. Są za mną wszyscy, którzy
powinni teraz czuwać. Wspierają mnie. To czego jeszcze więcej powinnam chcieć. Oli
niedługo się obudzi, a ja jak na razie jestem z ze swoimi wiernymi
przyjaciółmi. Ja dla nich rzuciła bym się w ogień i to nawet do słownie.
Zastępują mi rodzinę, której nie mam Oczywiście oprócz Chris’a. Jak w każdej ekipie mamy takiego tatuśka,
który zawsze po nas sprząta. Doradza nam i wie kiedy skończyć imprezie.
Posiadamy żartownisia, który mógł by robić kawały i psikusy cały dzień. Matt ma
spoko poczucie humoru, ale czasem może dać się we znaki. Ej czy ja przypadkiem
nie za dużo myślę przecież powinnam mówić do mojego przyjaciela, a nie
rozmyślać o różnych rzeczach. Choć mam teraz na to sporo czasu. Tylko nie mam
pomysłu o czym do niego mówić, tak naprawdę przed wypadkiem już widział o mnie
prawie wszystko. Tylko S.A został w tajemnicy.
Nagle drzwi do pokoju zostają otworzona, a w nich staje Matt. Chłopak
drapie się po głowie prawą ręką i rusza w moim kierunku. Ciekawe czego chce. Chwyta
za krzesło, które do tej pory stało pod oknem,
przez które widać co się dzieje na ulicy. Stawia przedmiot obok mnie i
spogląda na mnie.
- Hej – Mówię jako pierwsza by złagodzić tą okrutną ciszę.
- Cześć – odpowiada powoli i bez swojej nieustannej energii.
- Co tutaj robisz? – pytam się a odpowiedź jest przecież
jasna jak słońce.
- Przyszedłem się spytać, a raczej kazać ci pojechać do domu
by troszkę odpocząć. Kochana musisz się przespać. – orzeka jakby nigdy nic.
Tylko ja nie mogę, nie chcę z tond iść.
- Nie chcę. Nie mogę. Ja muszę tutaj siedzieć Matt to jest
moje miejsce – burczę pod nosem
- Kochana może jestem zazwyczaj nie poważny i zabawny, ale
teraz mówię na serio musisz odpocząć siedzisz tu jeż jakieś dwie godziny. Do
tego wyglądasz jakbyś wróciła z jakiejś wojny – nie no ten to umie podnieść
dziewczynę na duch.
- Matt ja nie mogę. Nie powinnam go zostawiać – mówię a on
tylko patrzy na mnie jakby chciał się dowiedzieć co powinien teraz mi
odpowiedzieć.
- Kochana on wie, że tu jesteś i pewnie jakby ktoś inny
leżał tu na jego miejscu, oczywiście nikomu tego nie życzę to mówiła by ci to
samo. – robi krótką przerwe– Jesteś zmęczona. Pewnie śpiąca. Pojedź do domu.
Wykąp się i prześpij, a potem tu wrócisz. – a może on ma racje. Jestem tu i pewnie
cuchnę jak tysiąc nieszczęść, a oczy same
mi się już zamykają.
- A posiedział byś tu zamiast mnie? – to jest mój warunek.
- Oczywiście że tak kochana. Właśnie to zamierzałem zrobić.
Wstaje powoli z metalowej powierzchni i nachylam się nad
Oliverem. Odgarniam delikatnie jego piękne włosy i całuję go w czoło.
- Jestem tu pamiętaj - i dotykam jego serca szepcząc to.
Następnie powolnym krokiem ruszam ku wyjściu ze szpitala. Mijam mały bar gdzie
siedzą teraz wszyscy. Cała nasza ekipa. Piją jakiś gorące napoje.
Najprawdopodobniej kawę. Ruszam dalej nie zauważona. Już po chwili jestem przy
swoim samochodzie trzymając w dłoni srebrne kluczyki. Wsiadam powoli i ociężale
to urządzenia, a następnie ruszam spokojnie w drogę do naszej willi. Jadę
powoli, czyli przepisowo. Staram się jak
mogę by być uważną, ale jest to trudne zadania zważywszy na to że jest już koło
piątej nad razem, a ja dałam sobie porządny treningi i do tego wszystkiego
dochodzą te okropne wydarzenia. Mam nadzieję, że po porządnej kąpieli i długiej
drzemce będę odprężona i gotowa do
dalszej pracy lub po prostu czuwania nad przyjacielem. Co najdziwniejsze
lub raczej normalne, ale nie lamnie. Jest już jasno. Czy słońce zawsze tak
wcześnie wstaje. Bo jak dla mnie dzień zaczyna się dopiero o godzinie
minimalnie dziewiątej. Nim się obejrzałam jestem na swojej ulicy. Zaparkowałam na podjeździe i powolnym krokiem
ruszyłam do domu. Weszłam i zamknęłam drzwi na klucz. Weszłam do łazienki i
postanowiłam na dobry początek wziąć długą i przyjemną kąpiel. Nalałam do wanny
gorącej wody i swój ulubiony zapach. Po rozebraniu się natychmiastowo
wskoczyłam co ciepłej cieczy. Relaksowałam się chyba z pół godziny, a potem
szybko się umyłam i opatuliłam ręcznikiem. Zeszłam na dół do kuchni by przed
snem jeszcze coś zjeść. Będąc już w pomieszczeniu zauważyłam , że na blacie
leży..
~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Hej Misiaki!!
Postanowiłam dodać ten rozdział trochę wcześniej tak na wszelki wypadek. Jest krótszy bo miałam mniej czasu i pełno innych zajęć.No ale jest i jak wam się spodobał. ?
Mam nadzieję, że przynajmniej część z was zostawi po sobie ślad.
~Gymucollie :)
Mam nadzieję, że przynajmniej część z was zostawi po sobie ślad.
~Gymucollie :)
niedziela, 1 lutego 2015
Rozdział 11
Ciśnie nie natychmiastowo podskoczyło a do moich uszu
dobiegł jeden z okrutniejszych dźwięków na tej planecie. Jedno długie piknięcie
oznaczające brak funkcji życiowych. Nie, nie, nie to się nie może dziać
naprawdę. On nie może odejść z tego świata.
- Oliver nie, nie proszę nie zostawiaj mnie! Oliver! –
krzyczałam biegnąc do jego łóżka. – Oliver nie zostawiaj mnie! Proszę ! Obudź
się ! Oddychaj!! – dalej wrzeszczałam. To jest jakiś horror. On nie może
odejść. Rzuciłam Si na niego i przytuliłam. Odgłos nie dawał za wygraną.
Słyszałam kroki zbliżających się lekarzy. – Proszę nie zostawiaj mnie. Proszę…
- wyszeptałam, a z mojego policzka skapnęła jena z łez. Poleciała prosto na
twarz Oli’ego. Wytarłam ją powoli kciukiem. Czy tak właśnie mają wyglądać nasze
ostatnie chwile spędzone razem. Zero
pożegnania. Zero słów. Tylko smutne i przerażone spojrzenie. To nie może być
prawda. To musi być sen. Koszmar.
Jeszcze nie całą godzinę temu byłam w stanie zniszczyć wszystko na
swojej drodze a teraz. Nic. Co czuję? Nic. To wszystko moja wina. Moja. Głupi
wyjazd. Mogliśmy teraz siedzieć na kanapie i się wygłupiać, ale leżę na moim najlepszym przyjacielu który nie
oddycha. Słyszę już jedynie głośne
piknięcie, które nie oznacza już zgonu mojego przyjaciela tylko cząstkę jak nie
połowę mnie. To znowu się dzieje. Ktoś z moich bliskich ginie. Zostawiłam go
tu. Uciekłam. Czy tak powinna postępować prawdziwa przyjaciółka. No chyba nie. Straciłam
ostatnie chwile, które mogłam z nim spędzić. Nagle do moich uszu dobiega
zbawcza melodia. Regularne piknięcie. Przyłożyłam głowę do klatki piersiowej i
wsłuchałam się w powolne i spokojne bicie serca. Czy jest to normalne, że osoba
która teoretycznie nie żyje nie jest reanimowana. Nagle zaczyna oddychać, ale
co mnie to obchodzi. On oddycha. Żyje. To się już tylko liczy. Pocałowałam go
lekko w czoło i usiadłam na krześle które stało samotnie przy białej ścianie. Przyciągnęłam je bliżej i chwyciłam za rękę
Olivera. Nie chcę jej puścić. Nie mogę. Zadumo czasu zmarnowałam będąc daleko,
a to przecież ja go prawie wpakowałam do grobu. Teraz nie będę go opuszczać.
Zostanę tu tak długo jak będzie trzeba. Będą mnie musieli mnie siła stąd
wyprowadzić. To jest miejsce, którego nie zamierzam opuścić, aż do czasu kiedy
Oliver mnie oto poprosi lub kiedy wróci ze mną do domu. Już nie mogę się doczekać momentu kiedy
otworzy oczy i spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi czekoladowymi tęczówkami.
Chociaż pewnie na mnie nakrzyczy za to, że nic nie zrobiłam i prawie przeze
mnie umarł. W sumie nie będę mu się dziwić jeśli mnie znienawidzi. Mogę się
założyć że przeciwnik jeśli można go tak nazwać zginą. Bo jeśli nadal chodzi po
świecie to własnymi rękami go zatłukę. Pożałuje że się w ogóle urodził. To
musiał być zamach. Ktoś to na pewno zaplanował. Raczej nikt nie chciał bu
spowodować takiego wypadku, który ewidentnie mógł się skończyć śmiercią. To by
było chore. Chociaż tyle osób chodzi po
tym świecie. Każda z nich jest inna może znalazło by się kilka takich
bezdusznych ludzi. Dziwne jest to że jeszcze nie przyszedł lekarza, a zdawało
mi się że słyszałam jak biegł na ratunek. Wątpię żeby sobie poszedł. Tak po
prostu. Ma obowiązek sprawdzenie co się dzieje z pacjentem, więc powinien już
tu być. Nienawidzę służby zdrowia. Za każdym razem jak przekazują złe wieści to
wydają się jakby ich to w ogóle nie obchodziło. Jakby było im obojętne czy
pacjent żyje czy nie. Dla nich liczy się tylko kasa bo przecież to jest
najważniejsze, a nie ludzkie życie.
Drzwi w tym momencie otworzyły się a w nich staną lekarz. Popatrzył na
mnie, a następnie na mojego przyjaciela. Chciała bym zobaczyć jego minę kiedy
to ja idę sobie spokojnie do umierającego pacjenta na przykład kogoś bliskiego
tego kolesie. Ciekawe co by zrobił. Chociaż ja bym tak nie umiała. Za wszelką
cenę starała bym się odratować tą osobę, a nie potem tylko spojrzeć na jakieś
durne wskaźniki. Zrobić dokładniejsze badania i mieć wszystko w dupie. Czasem
zastanawia mnie czemu ci ludzie poszli na medycynę. Tak chyba się uczy jak
ratować ludziom tyłki od śmierci czy chorób a nie jak zbijać kasę na popijaniu
kawki i wypełniani świstków. Nasz wielki doktorek podszedł do sprzętu
medycznego. Wypełnił jakąś karteczkę. Już kierował się do drewnianych drzwi
prowadzących na korytarz gdy ja postanowiłam się odezwać. W końcu ktoś musi.
Skoro ten dziwak nawet podstawowych informacji nie chce mi podać to muszę o nie
zawalczyć.
- Panie doktorze co z
nim? Czy wszystko porządku? - zadałam
dwa pytania, które najbardziej mnie nurtowały. No może poza tym jednym: Czy
mogła bym panu przyłożyć, bo jestem strasznie wkurwiona? Ta to chyba było by
nie na miejscu. Mężczyzna odwrócił się w
moją stronę i westchną. Boże ale on ma tupet. Ja tylko chcę mieć minimalne
pojęcie co się właściwie dzieję z moim przyjaciele.
- Stan pacjenta jest już stabilny. Było chwilowe zatrzymanie
akcji serca, ale z tego co widzę po parametrach wszystko jest dobrze – po tych
słowach natychmiastowo obrócił się i wyszedł z sali. Obiecuję, że zaraz strzelę
mu jedną kulkę między oczy. Oh zapomniała skończyła mi się amunicja, ale zawsze
można coś znaleźć u brata. Dobra Sue
wdech i wydech, Spokojnie dziewczyno. To tylko jeden z palantów żyjących na tym
świecie. Ciekawe gdzie jest reszta. Nagle przypomniało mi się co mówił Mike.
Podobno osoby w śpiączce słyszą wszystko co się do nich mów. Powinnam
przeprosić Olivera
- Oli ja Cię tak przepraszam. Wiem że to wszystko moja wina.
To ja powinnam teraz leżeć na tym łóżku a nie ty. – powiedziałam i ścisnęłam
jego rękę mocniej. - Pamiętasz jak
uczyłeś mnie strzelać z pistoletu? Ja pamiętam. To właśnie tam pojechałam kiedy
mnie tu nie było. Musiałam się na czymś wyżyć. Przepraszam że Cię zostawiłam.
To już się nie powtórzy. Obiecuję. – na pewno dotrzymam tej obietnicy. Muszę.
Jestem mu to winna. – Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim. Musisz się wylizać.
Proszę wyzdrowiej. Zrób to dla mnie – tym zdaniem skończyłam swój monolog.
Siedziałam tak i wpatrywałam się na
śpiącego Osiego. Wyglądał jakby o czymś marzył i nie chciał się budzić. Dlatego
leży tak bez ruchu. Może jest to głupia hipoteza. Może marzy o tym jak jest
aniołkiem latającym w niebie. Jak otaczają go piękne dziewczyny. Jak pływa w
ciepłym jeziorze. Jak bawi się z psem i swoją wymarzoną małżonką. Jak śpiewa
własną piosenkę przed skandującym jego imię tłumem. Każde maże nie teraz się
spełnia w jednym długim śnie z którego tak bardzo chciałabym go wyciągnąć, żeby
porozmawiał ze mną, żeby mnie przytulił. Żeby znowu nazwał mnie małą, choć jest
to niewiarygodnie wkurzające. Żebyśmy znowu się ścigali. Żeby znów mnie
trenował. Żeby, żeby ,żeby. Tyle powodów. Taka mała szansa, ale trzeba wierzyć.
Bo to się nie może tak skończyć. Nie tak. To nie jest w naszym stylu.
- Pamiętaj Oli musisz walczyć – wyszeptałam. Na wet nie wiem
czemu to zrobiłam. Taki jakby odruch. Jeśli mnie słyszy to mam nadzieje że
posłuch. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stał Chris. Braciszek
przyszedł. Ciekawe czy znowu mnie opieprzy za te przepisy.
- Hej – powiedział spokojnym głosem. Patrząc na moją rękę.
- Cześć – odpowiedziałam
- Gdzie byłaś przez tyle czasy/ Bo już zaczynałem się
martwić, że sobie coś zrobiłaś – skąd wziął taki pomysł nigdy się przecież nie
cięłam. To nie jest w moim stylu. Po drugie co by miało wskórać. Nie rozumiem
tych osób, które to robią ja wolę postrzelać, pobić trochę w worek treningowy i
wyładować przy tym złe emocje.
- Pojechałam na nasze strzelnicę. Musiałam odetchnąć, jeśli
nie chciałeś widzie jak kogoś niewinnego morduję strzałem między oczy, a jest
tu kilka osób, w które chętnie bym wycelowała pocisk. Dlatego też jestem taka
mokra.
- No to dobrze ż chociaż wróciłaś. Wiesz może co z nim? –
zapytał dalej irytująco spokojnym głosem
- Podobno jest już wszystko okey i parametry są dobre –
odpowiedziałam. Starając się powtórzyć wypowiedź medyka.
- Co się tam właściwie stało? Nie musisz na razie odpowiadać
jeśli nie chcesz – zwrócił się do mnie stojąc już dosłownie obok .
- To jednak bym na razie wolała to przemilczeć – nie mam
siły by teraz mu wszystko opowiedzieć. To zbyt trudne.- Czy mógł byś chwilkę z
nim posiedzieć muszę pójść do toalety obok. – nie zamierzam się dalej ruszać
niż do toalety. Gdy moja ręka już znajdowała się na klamce, do moich uszy
dobiegł dzwonek sms’a. Wyciągnęłam urządzenie
i przeczytałam wiadomość.
Gra się rozpoczęła S.A
~*~*~*`~*~*~*~*~*~*
Hej miśki !!
No to mamy już 11 rozdział, który mówiąc szczerze średnio się podoba, ale no cóż. Może od razu przejdę do ważnych rzeczy nie ma m pojęcia czy za tydzień będzie rozdział ponieważ mam teraz ferie i wyjeżdżam i prawdopodobnie nie będę miała internety ale z całych sił postaram się go wstawić.
A jak wam się podoba ten rozdział? Mam nadzieję, że jest znośny.
~ Gumycollie :)
niedziela, 25 stycznia 2015
Rozdział 10
Te słowa. Te przeklęte słowa, którymi tak gardzę. Ten sam
zwrot, który wcześniej słyszałam od lekarzy. Rozpoczęcie zawsze okrutnego
zdania, które krzywdzi i łamie psychikę ludzi. Zła wiadomość. Zła… czemu zawsze
musi być zła a nie dobra. Czemu ten pieprzony lekarz zrobił przerwę jak w
jakimś głupim teleturnieju. Nie może powiedzieć prosto z mostu co się dzieję,
przecież jemu i tak jest wszystko to obojętne. Nie zależy mu na nim tak jak
mnie. Szanowny pan doktor wreszcie podniósł wzrok z nad głupiej karty pacjenta i
raczył na mnie spojrzeć. Ścisnęłam mocniej dłoń przyjaciela, kiedy doktor
otworzył usta.
- Pan Sykes jest w śpiączce. Nie jesteśmy pewni czy w ogóle
się obudzi najbliższa doba będzie decydująca. Jeśli parametru życiowe się nie
poprawią… - znowu zrobił tą pierdoloną przerwę, ale ja dobrze wiem co się
stanie. Może tego nie przeżyć. To wszystko moja wina. Moja. Po moim policzku
spłynęła jedna przezroczysta, samotna łza. Nie miałam już siły. Medyk wyszedł
zostawiając mnie z dwoma chłopakami w pokoju, a ja ? Wszystko co się wydarzyło
było z mojej winy. Nie wytrzymałam. Puściłam Olivera i wybiegłam. Minęłam
resztę ekipy. Zatrzymałam się dopiero na środku parkingu.. Miałam ochotę
krzyczeć, płakać, kopać, bić, walczyć i rozpaść się na milion kawałków, ale czy
tak się da? No oczywiście że nie. Muszę się na czymś wyładować, uspokoić.
Samochód. To jest rozwiązanie. Poszłam w jego kierunku. Wsiadłam trzaskając
drzwiami i ruszyłam z piskiem opon. Jechałam szybko. Zdecydowanie za szybko.
Pojazd ostro rozcinał powietrze przede mną. Nie wiedziałam do kont się udać.
Nagle przypomniało mi się miejsce, w
którym Oli uczył mnie strzelać i walczyć. Droga do niego prowadziła przez las.
Była bardzo kręta, ale to mi nie przeszkadzało tylko pomagała. Drifty, ostre
zakręty, prędkość uwalniały mnie od złości w małym stopniu. Potrzebowałam
czegoś mocniejszego, teraz to nie pomagało do końca. Nagle zahamowałam ostro a
auto stanęło parę centymetrów od drzewa. Normalnie moja dokładność mnie
zaskakuje. Wyciągnęłam pistolet zza spodni i drugi ze schowka w samochodzie.
Załadowałam oba i odbezpieczyłam. Wysiadłam z transportu i zaczęła się moja
zabawa. Pierwszy strzał w tarczę nad głową. Następny w kukłę przede mną. Potem
podwójny z obu rąk w obie strony i wykop w u brzuch manekina. Zwód jak w piłce
ręcznej i kolejny strzał. Nadal nic. Ból w piersi nadal taki sam. Nadal moje
serce krwawi. Kolejne pociski lecące do tarczy kukieł. Wszystkie w środek celu.
Każdy i to każdy trafny. Po pewnym czasie zabawy broniom naboje się skończyły.
Wsadziłam broń za spodnie i zaczęłam z dalej siły bić, kopać i krzyczeć do
skórzanych bądź drewnianych lalek. Poczułam, że płacze. Dałam upust swoim
emocją. Było mi no potrzebne jak nigdy. Zamknęłam oczy znałam ten teren na pamięć.
Zobaczyłam wypadek rodziców, pędzące auto na Olivera i wybuch, Usłyszałam
ponownie słowa lekarza. Te wszystkie wspomnienia wybuchły a wraz z nimi
wydostał się ze mnie okropny krzyk. Głośny przeraźliwy krzyk konania
dziewczyny. Dźwięk ni był porównywalny do niczego. Nie słyszałam nigdy czegoś
takiego. Nie wiedziałam że jestem do tego zdolna. Waliłam we wszystko co
popadnie. Siła i gniew musiała się także uwolnić. Nie chciała się już dłużej
kryć we mnie. Czy to dobrze? Nie mam pojęcia. To mnie przerasta. Zdawało mi się , że jestem silna, że już
przeszłam jedno z większych cierpień jak widać nie było mi dane mieć teraz
spokojniejszego życia. Kolejne uderzenia i następne. Co to dawało? Nic. No
właśnie jednak byłam jak w transie. Jak lunatykowanie, jak sen z którego nie da
się obudzić. Czemu mnie to spotyka? Tego chyba nikt nie wie. Czemu jestem w
takim towarzystwie? Czemu popełniam tyle przestępstw? Los zesłał mi najgorsze,
a zarazem najlepsze życie. Czemu odbiera mi osoby na, których mi tak zależymy?
Te, które są dla mnie największą podporą? Czy ktoś kiedyś odpowie mi na moje
pytania? Wątpię. Czy jutro przyniesie mi kolejne piekło czy niebo? Czas
pokarze, ale ja nie wiem czy wytrzymam. To naprawdę mnie przerasta. Kolejne
uderzenie. Kolejny cios. Biegłam przez
mostek nad małym strumykiem. Po środku zawsze była dziura. Brakowało trzech lub
czterech desek. Przeskoczyłam ją i biegłam dalej waląc w co popadnie nogami i
rękoma. Byłam już spocona, a poliki były mokre od łez. Ręce opuchnięte od
zadanych ciosów. Nogi już obolałe i zmęczone, ale ja dalej biegałam po całym
terenie. Musiałam. Czułam, że jest mi to potrzebne. Pewnie zastanawia was czemu
te wszystkie rzeczy nie zostały jeszcze ukradzione. Otóż całe miejsce jest
dokładnie ogrodzone wysokim płotem pod napięciem, a wjazd jest otwierany tylko
na specjalnego pilota. Nikt nie miał by szans się tu dostać. Poza tym jest to
najbardziej oddalony las od Londynu. Nikt tu nie przychodzi. Chwyciłam kukłę
leżącą na ziemi i przerzuciłam ją przez ramię, a następnie skopałam. To był
właśnie koniec moich sił fizycznych. Upadłam na ziemi dysząc. Czułam się
lepiej. Wyładowana, a zarazem pełna siły psychicznej. Nadal nie jestem pewna
czy mogę wrócić tam do szpitala. To jest chyba zbyt bolesne. Patrzeć na ledwo
żyjącego Olivera i jak śpi. Nie wiedząc czy w ogóle się obudzi. Nagle do moich uszy dobiegł szelest. Kroki.
Usłyszałam kroki. Czyjeś kroki. Kto tu mógł. Być. Chyba za mną nikt nie jechał,
a wątpię, żeby ktoś przyjechał na grzyby. Poczułam, że ta osoba mnie przytula i
podnosi. Natychmiastowo odwróciłam się. To był Mike. Co on do cholery jasnej tu
robi? Jak długo tu jest?
- Co ty tu robisz Mikey? – zapytałam cichym i zmęczonym
głosem.
- Muszę przyznać, że świetnie prowadzisz auto Sue i nie wiem
czy powinienem się do ciebie przytulać, bo możesz mnie zabić w ciągu tylko
kilku minut jak nie sekund - powiedział. Na moją buzię mimowolnie wkradł się
uśmiech.
- Od kiedy tu jesteś ? -
to pytanie chyba nie miało sensu.
- Od kiedy strzeliłaś w sam środek pierwszej tarczy. Chodziłaś na jakieś kursy czy co. Bo
zdaje mi się że nie powinienem ci się narażać – o pan Mike jest całkiem mądry i
ma rację.
- Wiesz nie chodziłam na kursy. Tylko uczył mnie tego
wszystkiego Oli – na mojej twarzy pojawił się smutek. Samo to wspomnienie
sprawiało, że nie mogę powstrzymać łez.
- Widać był świetnym nauczycielem – posłał mi przyjazny
uśmiech. – teraz Sue on jest w potrzebie i Ciebie potrzebuje powinniśmy do
niego pojechać kochana
- Ale ja nie wytrzymam. Sam widok jego na szpitalnym łóżku
doprowadza mnie do łez. Michael, ja nie mogę. Nawet nie wiem jak bym miała go
przeprosić. To wszystko moja wina – znowu wtuliłam się w jego pierś. Jedna pojedyncza łza popłynęła po mojej mokrej
skórze.
- Kochana ja słyszałem, że osoby w śpiączce wszystko słyszą.
To nie była twoja wina Sue. Rozumiesz? – powiedział patrząc mi prosto w oczy -
On Ciebie potrzebuje. Jest silny ale potrzebuje swojej przyjaciółki. Nawet nie
wiesz jaki był podekscytowany kiedy dowiedział się, że przylatujesz. Jesteś dla
niego najważniejszą osobą.- mówił z wielkim uczuciem. Spojrzałam na niego.
Widać, że chciał mnie przekonać żebym pojechała. Miał racje co to tego, że mój
przyjaciel mnie potrzebuje. Chwyciłam
jego rękę i pociągnęłam w kierunku samochodów. Maszyny stały do siebie równolegle.
- Mike czy ty mnie śledziłeś od początku? – zapytałam lekko
zdziwiona.
- Tak jechałem od szpitalnego parkingu.- czy ja byłam tak
zamyślona i zrozpaczona, że go nie zauważyłam i nie usłyszałam. Co się ze mną
dzieję. Tak nie powinno być. Muszę wziąć się w garść.
- Nawet nie zatrąbiłeś, żeby mnie zatrzymać? – to było dosyć
dziwę, a może ja nie słyszałam.
- Trąbiłem kilka razy, ale chyba nie słyszałaś. Wiesz ledwo
za tobą nadążyłem – zaśmiałam się no cóż jak widać mam jeszcze kondycję, ale
muszę się podciągnąć, żeby pojechać na wyścigach. Dobra koniec tego wiecznego
rozmyślania. Wsiadłam do swojego wozu a
mój kumpel do swojego. Jechałam jako
pierwsza, ale tym razem wolniej spokojniej.
Wsłuchiwałam się w warkot silnika i bacznie patrzyłam na drogę. Po wyjechaniu z
lasu zwolniłam jeszcze trochę i jechaliśmy równo razem z Mikey’em. Umiarkowane tępo. Wszystko dopięte na ostatni
guzik. Zatrzymywaliśmy się na każdym czerwonym świetle i przestrzegaliśmy
każdego przepisu. No dobra może prawie każdego. Miałam lekkie uczucie , że
wydarzy się coś złego. Kobieca intuicja czy coś. Droga ciągnęła się i ciągnęła
aż w końcu zastopowaliśmy swoje samochody i ruszyliśmy ku budynkowi. Szliśmy
powoli przez białe i zimne korytarze. Mijaliśmy zdrowe i chore osoby.
Pielęgniarz i lekarzy. Kobiety i mężczyzn. Dzieci i dorosłych. Można by było
wymieniać jeszcze więcej. Pokoje o
rozmaitych numerach. Odziały. W końcu trafiliśmy na właściwy poziom. Moim oczom
ukazali się wszyscy prócz Chrisa. Pewnie jest w środku. Rozejrzała się dookoła.
Wszystko było takie spokojne. Zbyt spokojne. Chwyciłam powoli klamkę i
otworzyłam drzwi do właściwej Sali. To było piękne zbyt piękne by wydawało się
prawdziwie. Spokoju coś zagłuszyło. Mój
wewnętrzny spokój też został zakłócony . Ciśnie nie natychmiastowo podskoczyło
a do moich uszu dobiegł…
~*~*~*~*~*~*
Hej Misiaki!!
Rozdział wydaje mi się lekko dziwny, ale pewnie jest też słaby bo pisałam go na szybko. Miałam tak jakby lekkiego lenia i zostawiłam wszystko na ostatnią chwilę. Wiem, że nie powinnam. Chociaż dla mnie bardziej liczy się to, że komentujecie i liczba obserwatorów co jakiś czas wzrasta. To bardzo miłe, ale przejdźmy do najważniejszego.
Czy mam się spodobał?
~ Gumycollie :)
niedziela, 18 stycznia 2015
Rozdział 9
Jechałam dalej, a Oli koło mnie. Od dawna nie miałam takiej
pustki w głowie. Co zrobić… Mógł by zjechać za mój pas, ale jak miała bym dać
mu znak. Samochód nieubłaganie się zbliżał. Mój wzrok pokierował się na mojego
przyjaciela. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Miałam odczucie jakby tym
wzrokiem chciał się ze mną pożegnać. To nie mogło się tak skończyć. Jest dla
mnie jak rodzina, jak brat. Poczułam, że
w moich oczach zebrały się już łzy. Pędzący z przeciwka pojazd był tak blisko
za blisko. Chłopak odwrócił głowę w stronę drogi. Ja nie umiałam odwrócić
wzroku. Bacznie obserwowałam całe wydarzenie. Oli zwolnił do chyba dziesięciu
na godzinę, ale przeciwnik, jeśli można go tak nazwać tylko się jeszcze
bardziej rozpędził. Zobaczyłam że przyjaciel zaczyna jak najszybciej cofać.
Niestety jechał za wolno. W tylnym lusterku zobaczyłam wielki wybuch i do moich
uszu dobiegł ogromny huk. Natychmiastowo zawróciłam. Moje cudeńko obróciło się
o 180 ̊ . Podjechałam jak najbliżej się dało. Wyskoczyłam z transportu zabierając
ze sobą gaśnicę i pobiegłam do przyjaciela tak szybko jak tylko mogłam. Użyłam
sprzętu, który zabrałam ze sobą. Następnie zaczęłam wyciągać Olivera z
samochodu. Płakałam. Gdy ujrzałam jego zakrwawioną głowę i sine usta oraz ciało pełne siniaków. Wybuchłam…
To mnie przerosło. Zaczęłam gładzić jego policzek i patrzyłam chwilę czy jego
klatka się unosi. Nagle poczuła przypływ szczęścia gdy zauważyłam że oddycha.
Ledwo ale oddycha. Wzięłam go na plecy zaniosłam do swojej maszyny. Położyłam
na tylnym siedzeniu i przypięłam wszystkimi pasami. Musiało być mu nie
wygodnie, ale ważne jest teraz tylko to żeby jak najszybciej dojechać do
szpitala. Natychmiastowo ruszyłam z piskiem opon. Z moich oczu nadal płynęły
łzy. To wszystko moja wina, gdybym go tylko nie wyciągnęłam na ten pieprzony
trening. Podróż zadawała mi się trwać wieczność. W końcu znaleźliśmy się przed
właściwym budynkiem. Wyskoczyłam szybko i odpięłam chłopaka i zaczęłam krzyczeć
o pomoc. Po paru sekundach zjawili się lekarze z noszami. Położyli go na nich
i ruszyli biegiem do środka kliniki. Za
machnęłam ręką zamykając przy tym drzwi od
auta. Rzuciłam się za nimi, a gdy
osiągnęłam już swój cel. Zaczęłam gładzić dłoń Oli’ego. Doktorzy mówili po
między sobą na jakie badania musi pojechać. Wszystko działo się tak szybko.
Nagle jedna z pielęgniarek mnie zatrzymała przed drzwiami na których pisało
„blok operacyjny”. Czułam się… nie mam
pojęcia jak. Poczułam tylko, że moje nogi robią się strasznie miękkie, a potem
nastąpiła ciemność.
* Chris *
Siedziałem sobie na kanapie w salonie oglądając jakąś głupią
komedię. Nagle poczułem wibrację w mojej kieszeni. Wyciągnąłem niechętnie
komórkę i popatrzyłem na jej wyświetlać. Jakiś nieznany numer. To nie może
świadczyć niczego dobrego. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyciągnąłem urządzenie
do ucha. Usłyszałem ciepły ale obojętny głos. Dobrze nam ten ton. To jedna z recepcjonistek ze szpitala.
Mina od razu mi zrzedła. W naszej jakże miłej rozmowie zostałem poinformowany
że mój najlepszy kumpel został ranny i jest w tym miejscu. Gula w gardle mi
urosła. Zacząłem się drzeć na cały głos żeby chłopaki szybko zeszli na dół i
wsiadali do swoich wozów. Boże przecież Oliver wyszedł z Sue jakąś godzinę
temu, co jeśli jej też coś jest. Nie czekając na resztę udałem się do tego
przeklętego miejsca. Będąc już na parkingu zobaczyłem auto mojej siostry.
Zaparkowałem obok niego i ekspresowo wyrwałem do recepcji.
- Dzień dobry jestem bratem Olivera Sykes’a zostałem
powiadomiony, że się tu znajduje – starałem mówić uprzejmie i spokojnie.
- Tak pan Sykes aktualnie znajduje się na sali operacyjnej –
opowiedziała oschle.
- Czy razem z nim przyjechała dziewczyna ?
- Tak, znajduje się w sali numer 201
- Dziękuję – po tych słowach odwróciłem wzrok do wejścia.
Jeny jak ja mogłem być tak głupi przecież nie powiedziałem chłopakom gdzie
jedziemy. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Luke’a. Po pary sygnałach
odebrał.
- Ej stary gdzie jesteś/ - od razu na początek musiał mnie
przywitać pytaniem.
- W szpitalu. Przyjeżdżajcie szybko. – powiedziałem i się
rozłączyłem. Mogę się założyć, że chciał o coś się jeszcze zapytać, ale teraz
nie ma czasu na zbędne pytania. Stałem na tym korytarzu chyba z pięć minut jak
palant. W końcu cała ekipa pojawiła się w zasięgu mojego wzroku. Podeszli do
mnie z ciekawymi pytaniami.
- Stary co się dzieje? Co my tu robimy? – zapytał Mike
- Oliver miał wypadek jest na operacji, a Sue leży w Sali
201 i nie pytajcie więcej tylko ruszcie dupy- orzekłem podążyłem do
wyznaczonego pokoju. Krążyłem korytarzami szukając odpowiedniego numeru. Po
paru minutach go znalazłem. Wszedłem powoli do pomieszczenia. Moim oczom
ukazała się śpiąca Sue. Nie wyglądała, jakby coś jej się stało. Znowu poczułem
wibracje w kieszeni. Ludzie co wy ode mnie chcecie dzisiaj. Popatrzyłem na ekran
jak miałem w nawyku. Kurwa policja. Posłusznie odebrałem. Mój ulubiony
posterunkowy. Oh czujcie ten sarkazm, zaczął coś pieprzyć, że moja siostra w
ciągu dziesięciu minut złamała prawo chyba z dwadzieścia razy. Powiedział, że
ma się stawić na komisariacie i zapłacić ogromny mandat i coś podpisać, bo
inaczej pójdzie do więzienia. Podszedłem bliżej i usiadłem na taborecie, który
stał obok jej łóżka. Chwyciłem jej rękę, a ona zaczęła coś mamrotać pod nosom.
Normalnie mogę przysiąc, że powiedziała Chris jeszcze pięć minut. Nie
zaprzestałem czynności. Ona podniosła powieki i natychmiastowo usiadła.
* Sue *
Poczułam czyjś dotyk na dłoni. Ja nie chcę się jeszcze
budzić. Wymamrotałam żeby ten ktoś mnie zostawił, ale on nie dawał za wygraną.
Tak w ogóle to jak ja się znalazłam na łóżku. Nie pamiętam żebym się kładłam. O
Boże. Wypadach.. Oliver.. Blok operacyjny… Ekspresowo podniosłam się do pozycji
siedzącej i otworzyłam oczy. Byłam w jakiejś sali. Pewnie zabrali mnie tu jak straciłam przytomność.
Na samom myśl o tym wydarzeniu coś w brzuchu mi się skręca a serce boli. To
wszystko moja wina. Rozejrzałam się dookoła. Był tu cały nasz gang. Kochany
braciszek… ta na pewno. Trzymał mnie za rękę. Gdy zauważył, że na niego patrzę
uśmiechnął się. Muszę jak najszybciej dostać się do Oli’ego. Nie mogę leżeć
bezczynnie. Gdy już wstawałam jakże miły człowiek pociągną mnie na nie z
powrotem na poprzednie miejsce.
- Nie tak szybko młoda panno – powiedział z troską i
rozbawieniem w głosie – Najpierw odpowiesz na kilka pytań. – nie zaczyna się.
Czyżbym złamała prawo. Tak zawsze zaczynał taką rozmowę jeśli ktoś z
komisariatu dzwonił. No to jestem w dupie.
- No to może na początek nic ci nie jest?
- Ze mną wszystko porządku – burknęłam patrząc się na drzwi.
Tam gdzieś może być mój umierający przyjaciel, ale ten musi zadać te pieprzone
kilka pytań.
- Wiesz, że dzwonił mój i zresztą twój też ulubiony
posterunkowy James. Zwiedzał że złamałaś chyba z dwadzieścia paragrafów czy
czegoś tam w ciągu paru minut. – no nie ludzie odpierdolcie się musiałam
ratować Sykes’a. Bo przecież musiałam go głupia wyciągnąć na ten pierdolony
trening.
- No i ? – zadałam to jakże niebywale ale wkurzające
pytanie.
- I musisz zapłacić mandat albo
- Albo pójdę do więzienia. Ta wiem wiem, ale nie będę kurwa
stała w miejscu jak baran i gapiła się jak mój najlepszy przyjaciel umiera. Jak
przeze mnie ginie przez jakiegoś pierdolonego idiotę. Nie będę się gapić jak
praktycznie mój drugi brat się zemną pożegnał wzrokiem. Straciłam już wystarczająco
bliskich osób. Nie uważasz – zadałam pytanie retoryczne i zrobiłam chwilę
przerwy – Dobra może jechałam cztery razy szybciej niż można było, może
przejeżdżałam na każdym czerwonym świetle, słysząc jak osoba z tyłu bierze
ledwo oddech, ale hej przecież nic mi nie będzie. Powinieneś wiedzieć, że nie
spowoduje jak ten baran który w niego wjechał wypadku. Miej trochę zaufania,
Sam przecież uczyłeś mnie jeździć. Nie pamiętasz jak było zanim wyjechałam.
Nawet nie masz zielonego fioletowego czy nie wiem już sama jakiego pojęcia, jak
mi źle z tym, że to przeze mnie Oliver miał wypadek. Mam ogromne pierdolone
poczucie winy. Ta ja widziałam jak Jego samochód robi chyba z pięć czy sześć
obrotów. To ja musiałam go wyciągnąć z tego pierdolonego Ferrari 458 Italia z 8-cylindrowym
silnikiem, 3,4 s do 100
km/h oraz prędkością maksymalną rzędu 325 km/h. Uwierz lub nie,
ale ciężko się wyciąga człowieka z rozpierdolonego samochodu szczególnie
takiego modelu. To mnie powinien potrącić ten wariat nie jego. Pewnie teraz nie
rozumiesz czemu leżałam w tej pieprzonej sali. Zemdlałam.. Nie wytrzymałam
widząc jak go zabierają na blok operacyjny, a teraz przepraszam idę go szukać.
– zakończyłam swoją przemowę i wstałam omijając oszołomionych chłopaków. Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Od razu
ruszyłam skąd przeniesiono mnie po utracie przytomności. Gdy właśnie
podchodziłam do drzwi na szczęście a raczej nieszczęście wyszedł stamtąd
lekarz. Rozpoznałam go. To był jeden z tych wszystkich doktorów. Gdy już miałam
do niego podchodzić zauważyłam jadące łóżko, a na nim brązowe włosy jeszcze we
krwi oraz zamknięte oczy mojego przyjaciela. Cios prosto w już rozpadające się
serce. Nagle nie wiadomo skąd obok mnie wzięli się chłopcy. Od razu nie biorąc
pod uwagę co może myśleć lekarz pobiegłam do najważniejszej teraz osoby.
Olivera. Chwyciłam jego rękę, która była
ciepła. To oznacza, że żył. Poczułam jak jeden z kawałków mojego roztrzaskanego
serca zlepia się z innym. Łóżko chłopaka poruszyło się i zaczęło jechać w
stronę jakiegoś pokoju. Szłam za nim trzymając dalej jego dłoń. Weszliśmy do
sali numer 384. Pielęgniarka poprosiła mnie bym puściła go na chwilę bo muszą go
podpiąć do czegoś tam. Dopiero teraz spojrzałam na jego o dziwo już wytartą z
krwi twarz. Na spokojny wyraz i rurkę w jego ustach? Już zrozumiałam do czego
muszą go podpiąć. Był.. jak to się
nazywało.. zaintubowany czy coś. Nie potrwało to długo. W końcu panie
opuściły pomieszczenie i zostałam z nim sam na sam. Patrząc tak na niego nie
wytrzymałam. Znowu płakałam. Niespodziewanie drzwi do pokoju się otworzyły, a w
nich stał lekarz oraz Chris.
- Może lepiej nie wstawaj – powiedział mój brat, a po nim lekarz zaczął.
- Mam dla pani złą wiadomość. Pan Sykes jest….
~*~*~*~*~*~*~*
Hej Miśki!
Wiem pójdę do piekła za to zakończenie, ale jest to chyba pierwszy rozdział, który mnie się nawet podoba. Jak zuważyliście postanowiłam rozkręcić odrobinkę akcje, ale tylko troszkę. W ogóle nie wierzę, że zdążyłam go napisać. Ten tydzień mówiąc szczerze był masakryczny, ale dość o mnie.
Jak wam się podoba ten rozdział?
~ Gumycollie :)
niedziela, 11 stycznia 2015
Rozdział 8
Co za wkurzający gość. Co prawda mnie nie jest trudno
wkurzyć, ale on działa mi naprawdę na nerwy. Chce zemsty, ale za co. Co prawda na
mnie chce się zemścić dużo osób. Mają przeróżne powody. Na przykład bo coś
komuś ukradłam, wygrałam z nim w wyścigu lub w najgorszym przypadku kogoś
zabiłam. No przepraszam bardzo było trzeba nie wpieprzać się z butami do takiego
burdelu jakim są wyścigi, prochy i inne.
To nie moja wina, że stał mi na drodze. Muszę przyznać potrafię być zimną suką
bez uczuć, ale też być bardzo miłą i przyjacielska, a zarazem szalona. Mam
nadzieje, że pozytywnie. Jeszcze musiał
wspomnieć Em. No przecież. Pewnie ogląda
sobie mnie z monitoringu miejskiego. Nawet dziecinni i początkujący hakerzy
umieją się do niego włamać, ale to nie zmienia faktu, że ten dupek jest
bezczelny. Mam nadzieję, że nie myśli, że tymi wiadomościami mnie nastraszy.
Mógł by się nieźle zdziwić. Przejechałam dokładnie wzrokiem po całym
pomieszczeniu. Nikogo podejrzanego nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się do dziewczyny przyjaźnie i
posłałam jej przepraszające spojrzenie.
- Emily przepraszam, ale wzywają mnie pilnie do domu. – nie chciałam
jej okłamywać, ale też nie chcę jej wciągać do tego bagna. Uściskałam
nastolatkę i szybko ruszyłam do domu.
Muszę coś wymyślić. Trzeba pozbyć się tego natręta. Tym razem nie oglądałam się co się dzieje wokół mnie. Szłam prosto do celu. Nie zajęło mi to dużo czasu. Dosłownie kilka minut i już byłam w domu. Weszłam spokojnie do salonu, a tam zobaczyłam szlochającego Calum’a, a nad nim uspokajających go chłopaków. Ciekawe co się stało.
Muszę coś wymyślić. Trzeba pozbyć się tego natręta. Tym razem nie oglądałam się co się dzieje wokół mnie. Szłam prosto do celu. Nie zajęło mi to dużo czasu. Dosłownie kilka minut i już byłam w domu. Weszłam spokojnie do salonu, a tam zobaczyłam szlochającego Calum’a, a nad nim uspokajających go chłopaków. Ciekawe co się stało.
- No i kto mi teraz będzie smażył naleśniki – krzyknął
niespodziewanie. Ej czy tu chodzi o mnie? No nie przecież nie było mnie tylko
kilka godzin. W błyskawicznym tempie wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę.
Na wyświetlaczu zegarek pokazywał piętnastą. Przecież nie jest późno. Boże
jestem już pełnoletnia, a wcześniej nie wracałam dniami lub nawet czasem tygodniami
do domu. Jak można jeździć z taką prędkością samochodem i martwić się o mało
znaną Ci osobę w taki sposób. Chyba musiał się czegoś naćpać czy coś tam, ale
można to jakoś wykorzystać. Hym… Po cichutku
chwyciłam paczkę ciastek i chusteczki. Następnie podeszłam od tyłu do głupków. Mówiłam
wam, że w gimnazjum chodziła na kółko teatralne. Nauczyłam się tam kilku przydatnych
sztuczek. Na przykład płakać na zawołanie. Ta umiejętność przyda mi się teraz. Od
razu zaczęłam szlochać i podeszłam do Calum’a.
- Calum czemu płaczmy? – powiedziawszy zaczęłam jeszcze bardziej
szlochać – Czy ktoś zginą, czy Olivera porwały cytrynowe żelkowe misie? Jeśli
tak to masz – powiedziałam podając słodycze i chusteczki. Starałam się utrzymać
płacz, a nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Chłopak nie ponosząc głowy
chwycił czekoladowe ciasteczko .
- Sue zaginęła, rozumiesz? – powiedział szlochając jeszcze bardziej.
– Ej czekaj co? – szatyn uniósł głowę i spojrzał na mnie. Nagle wstał i zaczął
skakać. – Jest wróciłaś. Nie muszę już myśleć nad tym kto zrobi naleśniki. –patrzyłam
na niego nie mogą się już dłużej powstrzymać od śmiechu. Wskoczyłam na kanapę i dołączyłam do niego.
No może nie krzyczałam. Reszta ekipy przyglądała się nam z podłogi na której
leżeli trzymając się z brzuchy. Brechali się z nas. Nie dziwie się im. Jakby tą
sytuacje oglądał ktoś obcy mógł by pomyśleć, że jesteśmy chorzy psychicznie,
ale czekaj… tak właściwie to my jesteśmy chyba chorzy psychicznie. Czasem zachowujemy się jakbyśmy uciekli proso
z psychiatryka. Dobra czas zrobić coś pożytecznego. W sumie ten gościu chyba
sobie szybko nie odpuści. To przygotuję może przygotuję coś go jedzenia.
Zaskoczyłam z kanapy i ominęłam jeszcze leżących na ziemi chłopaków.
Podreptałam do kuchni . Będąc już w pomieszczeniu otworzyłam lodówkę,
sprawdzając czy są wszystkie potrzebne mi składniki do zrobienia lasagne. Na
szczęście wszystko było, więc nie zwlekając dłużej zabrałam się do roboty. Pracowałam
według dobrze mi znanego przepisu. Po godzinie wszystko było gotowe. Wciągnęłam
potrawę z piekarnika i postawiłam ją na środku blatu. Przygotowałam też sztućce
i talerza, a następnie zawołałam chłopaków. Nie zdziwiłam się jak pierwszy
kuchni pojawił się Calum. Gdy już byliśmy wszyscy w komplecie odkryłam szklane
naczynie z moim arcydziełem. Największego głodomora w całym domu oczy powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek.
Nałożyłam wszystkim po pojedynczej porcji i zaczęliśmy jeść. Talerz Hood’a
został opróżniony w błyskawicznym tempie. Szatyn poprosił mnie o dokładkę
posyłając ogromy uśmiech. Z przyjemnością u ją podałam. Miło, że komuś
smakuje jedzenie. Po skończonym posiłku
zaniosłam wszystko do zlewu. Talerze i sztućce włożyłam do zmywarki, a naczynie po daniu głównym musiałam umyć sama.
Gdy już miałam się zabierać za zmywanie. Przyszedł Mike.
- Daj ja zmyje, musiałaś się nieźle nad tym napracować
należy ci się odpoczynek. – oznajmił mijając
mnie i podchodząc do zlewu.
- Dzięki –udało mi się tylko powiedzieć. Stałam tam jeszcze
chwilę przyglądając się na nastolatka, a potem poszłam do swojego pokoju. Zamknęłam
drzwi jak mam w zwyczaju. Wiem to trochę dziwne, ale nie lubię jak ktoś tu
wchodzi bez pozwolenia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a następie chwyciłam laptopa,
który leżał na półce. Położyłam go na biurko i włączyłam. Nie mam pojęcia jak to zrobię, ale muszę trafić na jakiś trop tego gościa. Położyłam dłonie na klawiaturze i zaczęłam myśleć co włączyć i co wpisać, bo przecież nie wpisze w google jakiegoś hasła i nie zacznę szukać. To trochę prymitywne i przewidywalne, a skoro specjalistyczny program nie dał sobie rady. To pomysły zwykłych szarych ludzi na pewno nie pomogą. Może powinnam wejść w moją listę ludzi, których znam lub znałam i odrobinkę im się naraziłam. Tak mam taką listę. Jest przydatna. Czasem trzeba wyrównać stare porachunki. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Każdą osobę po kolei przeglądałam i sprawdzałam czy coś się mieniło. Jestem taki jakby małym hakerem. Wszystkie wzmianki o ludziach z mojej listy na jakimkolwiek komisariacie i urzędzie trafiają na folder tego człowieka. Informacje aktualizują się co oznacza, że mam aktualne adresy i numer telefonów. Jak bym tylko chciała to mogła bym ich wszystkich po zabijać i nikt by się nie dowiedział na wet kto to. Chyba mogłabym być seryjnym mordercą. Heh mam nadzieję, że nikt z nowej ekipy się mi nie narazi. Bo mogłoby być nieciekawie. Gdy byłam już w połowie usłyszałam piękne dźwięki gitary akustycznej. Słyszałam każde uderzenie w struny. Znowu ten tajemniczy chłopak. Musi być blisko, ale dzisiaj nie mam czasu szukać kto to. Tym razem przyśpiewywał piosenkę Just the way you are - Brune Mars. Przynajmniej umili mi moją pracę. Jest to troszkę rozpraszające. Starając się skupić przeglądałam następne foldery z nadzieją, że ktoś będzie miał ten sam numer co S.A i zostanie moim podejrzanym.
Po godzinie przeglądania byłam już zmęczona i mówiąc szczerze nie miałam już ochoty szukać dalej, więc zamknęłam laptopa i padłam na łóżko nie wiedząc co ze sobą zrobić.Może pójdę do Oli'ego i poproszę, żeby pojechał ze mną na trening. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Naciągnęłam moje trampki, które wcześniej ściągnęłam i podreptałam do pokoju mojego przyjaciela. Spokojnie zapukałam, a po chwili usłyszałam ciche proszę.
Po godzinie przeglądania byłam już zmęczona i mówiąc szczerze nie miałam już ochoty szukać dalej, więc zamknęłam laptopa i padłam na łóżko nie wiedząc co ze sobą zrobić.Może pójdę do Oli'ego i poproszę, żeby pojechał ze mną na trening. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Naciągnęłam moje trampki, które wcześniej ściągnęłam i podreptałam do pokoju mojego przyjaciela. Spokojnie zapukałam, a po chwili usłyszałam ciche proszę.
- Hej czy możemy pojechać potrenować? - zapytałam z miną zbitego pieska. Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i pokiwał twierdząco głową. Wstał i ruszyliśmy do naszych samochodów. Wsiadłam do swojego pojazdu i poczekałam, aż Sykes da mi znak, że możemy już jechać.po pięciu minutach byliśmy już w drodze naszego toru treningowego. Gdy byliśmy już na obrzeżach miasta przyspieszyliśmy jak to mieliśmy w zwyczaju. Nagle z przeciwnej strony jezdni pojawiły się dwa jasne światła pędzące prosto na mojego przyjaciela.
~*~*~*~*~*~*~*
Hej Miśki!!
Wiem, że mnie dawno nie było ale wyjechałam do rodziny, a potem popsuł mi się komputer, dlatego też końcówka tego rozdziału jest napisana przez telefon. Mogą się pojawić liczne błędy. Dziękuje wam za tak wiele komentarzy pod 7 rozdziałem i mam nadzieję że pod tym też będzie sporo.
Życzę wam szczęśliwego Nowego Roku! Trochę ze spóźnieniem.
~ Gumycollie :)